8.07.2017

Rozdział 5

Nadszedł listopad i zrobiło się bardzo zimno. Góry wokół szkoły pobielały, a na trawnikach pojawił się szron. Na dobre rozpoczął się sezon quidditcha. W sobotę Harry miał wystąpić w swoim pierwszym meczu po wielu tygodniach treningu: Gryfoni przeciw Ślizgonom. Od ostatniego wydarzenia w Noc Duchów nasza przyjaźń z Hermioną znacząco się przypieczętowała i Ron nie był już dla niej tak oschły jak dotychczas, wręcz przeciwnie, bardzo się polubili. Dziewczyna okazała się także bardzo pomocna i z chęcią podpowiadała Harry'emu w pracach domowych. Raz pożyczyła mu nawet książkę Quidditch przez wieki, która okazała się bardzo ciekawą lekturą.
W dniu poprzedzającym pierwszy mecz Harry'ego wszyscy wyszliśmy podczas przerwy na zimny dziedziniec, a Hermiona wyczarowała nam jasny, niebieski płomień, który można było zamknąć w słoiku. Staliśmy, grzejąc się przy nim, kiedy nagle pojawił się Snape. Zauważyłam, że profesor znacząco kuleje na jedną nogę. Skupiliśmy się blisko, by ukryć płomień, bo byliśmy niemal pewni, że wykorzystywanie magii do takich celów jest zabronione. Niestety nasze podejrzane miny same prosiły się o jakąś uwagę, dlatego Snape podszedł do nas, wyraźnie chcąc się do czegoś przyczepić. Nie zwrócił uwagi na płomień, ale wypatrzył książkę, którą Harry trzymał pod pachą.Obejrzał podręcznik bardzo dokładnie i surowym głosem stwierdził, że książek z biblioteki nie wolno wynosić poza obręb szkoły. Zabrał Harry'emu książkę i odjął Gryffindorowi pięć punktów.
— Ciekawe, co mu się stało w nogę — mruknął Harry.
— Nie wiem, ale mama nadzieję, że mu ostro dokucza — powiedział Ron.
Wieczorem wspólnie usiedliśmy przy kominku w pokoju wspólnym. Wszyscy byliśmy dosyć niemrawi i żadne z nas nie miało ochoty się do siebie odezwać. Harry sprawiał wrażenie, jakby coś mu leżało na duszy, dlatego po chwili oznajmił nam:
— Idę do Snape'a odzyskać tę książkę. Przecież nie odmówi mi, jeśli będzie przy tym jakiś inny nauczyciel.
— Idę z tobą — powiedziałam wesoło.
Oboje zeszliśmy na dół do pokoju nauczycielskiego i zapukaliśmy. Nie było jednak odpowiedzi. Zapukaliśmy ponownie. Nic. 

— Może Snape zostawił tam książkę? Warto spróbować — szepną Harry. — Uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka. 
W pokoju byli tylko Snape i Filch. Snape zadarł szatę ponad kolana. Jedna z jego nóg była zakrwawiona i poszarpana. Filch podawał mu bandaż.
— Okropna sprawa — mówił Snape. — Niby jak miałem uporać się z trzema głowami naraz?
Harry próbował jak najciszej zamknąć drzwi, ale wtedy Snape nas zauważył:
— POTTER! — wrzasnął. — WEASLEY!
Twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości. Puścił szybko skraj szaty, aby ukryć nogę. Harry głośno przełknął ślinę. Czułam, że robię się strasznie czerwona i najchętniej zapadłabym się teraz pod ziemię.
— Ja tylko chciałem zapytać, czy mógłby mi pan oddać moją książkę — powiedział Harry grzecznym tonem.
— WYNOŚCIE SIĘ! PRECZ!
Oboje puściliśmy się biegiem, zanim profesor zdążył pozbawić Gryffindor kolejnych punktów. Gdy znaleźliśmy się z powrotem w wieży, opowiedzieliśmy wszystko do Rona i Hermiony. 
— Wtedy w Noc Duchów, Snape próbował przejść zakazanym korytarzem, pamiętacie? — zwrócił się do mnie i do Rona. — On szukał tego, czego strzeże ten potwór! I stawiam moją różdżkę, że to on wpuścił do zamku trolla, żeby narobić zamieszania!
— Masz rację. Nie mam zaufania do tego Snape'a. Ale czego on szuka? Czego strzeże ten piekielny pies? — zapytał Ron. 

***

Ranek był słoneczny i mroźny. Wielką Salę wypełniał rozkoszny zapach pieczonych kiełbasek i podekscytowany gwar. Wszyscy szykowali się na pierwszy w tym roku mecz quidditcha.
— Musisz coś zjeść.
— Nie chcę.
— Chociaż trochę. Harry, proszę, zjedz coś — powiedziałam błagalnym tonem do Harry'ego.
Chłopak wbił w wzrok w pusty talerz:
— Nie jestem głodny.
— Harry, musisz mieć siły — powiedział Ron. — Przeciwnicy będą chcieli wyeliminować szukającego, a przyjdzie im to z łatwością, jeśli nie będziesz miał wystarczająco energii na grę.
Po śniadaniu pożegnaliśmy się z Harrym i powoli zaczęliśmy iść ku błoniom, aby zdążyć na mecz. O jedenastej na stadionie zebrała się chyba cała szkoła. Wielu uczniów miało lornetki i przyglądało się grze przez znaczne powiększenie. Ławki dla publiczności były umieszczone dość wysoko, ale w trakcie meczu czasami i tak trudno było zobaczyć, co dzieje się na boisku.
Wspólnie usiedliśmy w najwyższym rzędzie. Chwilę potem na stadion wyszły obie drużyny i sędzia — pani Hooch. Widać, że prowadziła żywą rozmowę z kapitanami drużyn, a potem wszystko raptownie ucichło i usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk gwizdka. Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze. Mecz się zaczął.
— Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla... cóż to za wspaniała ścigająca! No... i przy tym taka ładna... — powiedział Lee Jordan, komentator meczów.
— JORDAN! — skarciła go  McGonagall.
— Przepraszam, pani profesor.
— Świetne prowadzenie, zgrabny przerzut do Alicji Spinner, to nowe odkrycie Olivera Wooda, w zeszłym roku była w rezerwie... z powrotem do Johnson i... nie! Gryfoni tracą piłkę, kapitan Ślizgonów, Marcus Flint przejmuje kafla i natychmiast podrywa się w górę... szybuje jak orzeł... Wood, obrońca Gryfonów, znakomicie wyłapuje kafla, oddaje Katie Bell, co za wspaniały zwód, ograła Flinta, już jest wysoko, nurkuje i... OCH! To musiało zaboleć, tłuczek rąbnął ją w tył głowy. Kafel w posiadaniu Ślizgonów... Johnoson znowu ma kafla, przed nią nie ma nikogo, rusza do przodu... naprawdę, mknie jak jastrząb... wyminęła pędzący ku niej tłuczek... słupki są już blisko... strzelaj Angelino! GOL DLA GRYFONÓW!
Na trybunach rozległy się radosne wiwaty Gryfonów i jęki zawodu Ślizgonów.
— Patrzcie, to Hagrid! — powiedziałam, kiedy wielki mężczyzna zbliżał się do nas. — Zróbmy dla niego miejsce!
— Patrzyłem z mojej chaty — rzekł Hagrid, klepiąc wielką lornetkę, wiszącą mu na szyi — ale to nie to, co tutaj. Znicz się jeszcze nie pokazał, co?
— Nie — odrzekł Ron. — Na razie Harry nie ma zbytnio co robić.
— Unika kłopotów, bardzo dobrze — powiedział Hagrid, podnosząc lornetkę do oczu i wpatrując się w plamkę na niebie.
— Ślizgoni mają kafla — mówił Lee Jordan — ścigający Pucey unika dwóch tłuczków, mija obu Weasleyów, Bell, śmiga ku... zaraz, zaraz... czy to był znicz?
Przez trybuny przeszła narastająca fala szeptów.
Raptownie przeniosłam mój wzrok na Harry'ego i tylko na nim byłam przez cały czas skupiona. Chłopak musiał wypatrzyć złotą plamkę gdzieś niedaleko i zanurkował nieco niżej. Raptownie kapitan Ślizgonów umyślnie zablokował Harry'ego, tak że ten ledwo utrzymał się na miotle.
— FAUL! — ryknął cały tłum Gryfonów
Lee Jordan znowu zaczął komentować rozgrywkę:
— Tak więc... po tym oczywistym i odrażającym oszustwie...
— Jordan! — warknęła McGonagall.
— To znaczy... po tym jawnym, oburzającym faulu!
— JORDAN!
— No dobrze, już dobrze. Flint o mały włos nie zabił Pottera, co mogło się zdarzyć każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów. Wybija Spinnet, bez kłopotów, gra toczy się dalej, kafel wciąż w posiadaniu Gryfonów... Teraz Ślizgoni mają piłkę... Flint leci z kaflem... mija Spinnet... mija Bell... tłuczek trafia go prosto w twarz... mam nadzieję, że ma złamany nos... to był żart, pani profesor! Strzela... och, nie!
Ślizgoni ryknęli z radości. Karcącym wzrokiem przeleciałam po wszystkich zawodnikach i dopiero teraz zobaczyłam, że z Harrym jest coś nie tak. Jego miotła zaczęła skręcać na wszystkie strony, a on ledwo się na niej trzymał.
— Nie mam pojęcia, co ten Harry wyprawia — mruknął Hagrid, patrząc przez lornetkę. — Gdybym go nie znał, tobym powiedział, że stracił panowanie nad miotłą... ale przecież on nie może...
Raptownie widownia zamarła. Miotła Harry'ego gwałtownie podskoczyła, stanęła dęba, a Harry zsunął się z niej i zawisł na kiju, trzymając go jedną ręką. Z przerażeniem pisnęłam i zaczęłam rozpaczliwym wzrokiem wpatrywać się w Rona. Przytuliłam się do niego, a wtedy on uspokoił mnie.
— Spokojnie, nic mu nie będzie — po czym głośno przełknął ślinę — mam nadzieję.
— Może coś się stało, kiedy Flint go zablokował? — zapytał z przejęciem Dean Thomas.
— To niemożliwe — powiedział Hagrid roztrzęsionym głosem. — Miotle nic nie może zaszkodzić... oprócz czarnej magii... Żaden dzieciak nie mógłby za nic uszkodzić takiej miotły, jaką jest Nimbus Dwa Tysiące!
Na te słowa wyrwałam Hagridowi lornetkę z rąk i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać tłum.
— Co ty robisz? — zapytał Ron, szary na twarzy.
— Wiedziałam — mruknęłam. — Snape czaruje miotłę Harry'ego!
Ron chwycił lornetkę. Snape stał pośrodku trybuny naprzeciw nich. Oczy miał utkwione w Harrym i nieustannie coś mamrotał pod nosem.
— Co robimy? — zapytał Ron, pobladły na twarzy.
— Zaraz wracam — powiedziałam.
Zostawiając przyjaciół, przepchnęłam się ostrożnie do sektora, w którym stał profesor Snape i pobiegłam wzdłuż rzędu tuż za nim. Nawet nie zatrzymałam się, żeby powiedzieć "przepraszam", gdy niechcący popchnęłam profesora Quirella, tak, że wpadł na głowę do następnego rzędu. Kiedy dotarłam do Snape'a, kucnęłam i wyciągnęłam różdżkę. Dokładnie wypowiedziałam zaklęcie, którego nauczyła mnie Hermiona i wtedy z różdżki wystrzelił jaskrawy płomień — wprost na skraj szaty Snape'a.
Minęło kilka sekund, zanim Snape zorientował się, że jego peleryna płonie. Po jego krótkim wrzasku poznałam, że osiągnęłam to, co zamierzałam.
To wystarczyło. Miotła Harry'ego znowu zachowywała się normalnie i chłopak z powrotem mógł dosiąść miotły. Odetchnęłam z ulgą i resztę meczu postanowiłam obejrzeć tutaj, w ukryciu. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Harry szybował już w dół. Wszyscy zobaczyli, jak zakrywał sobie usta rękami, jakby miał zwymiotować. Chłopak gwałtownie wylądował prawie na czworakach — zakaszlał — i coś złotego spadło mu na dłoń.
— MAMY ZNICZ! HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! — ryknął Lee Jordan.
Z widowni, na której siedzieli Gryfoni dało się słyszeć głośne wiwaty i piski na cześć Harry'ego. Mecz zakończył się ogólnym zamieszaniem. Szybko dołączyłam do Rona i Hermiony. Razem poszliśmy po Harry'ego, a wtedy Hagrid zaprosił nas do siebie na herbatę.
— To był Snape, czarował twoją miotłę, Harry — wyjaśnił mu Ron. — Laura go zobaczyła.
— Bzdury — rzekł Hagrid. — Niby dlaczego miałby to robić?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
— Czegoś się o nim dowiedzieliśmy — powiedział w końcu Harry. — W Noc Duchów próbował przejść koło psa o trzech głowach. Potwór go ugryzł. Sądzimy, że chciał ukraść to, czego strzeże pies.
Hagrid wypuścił z rąk dzbanek z herbatą.
— Skąd wiecie o Puszku? — zapytał.
— O Puszku?
— No tak... to mój pies. Kupiłem go od jednego Greka w pubie, w zeszłym roku... pożyczyłem go Dumbledore'owi, żeby pilnował...
— Czego pilnował? — zapytaliśmy chórem z zaciekawieniem.
— Co to, to nie, więcej wam nic nie powiem. Nawet nie pytajcie — odburknął Hagrid. — To ściśle tajne.
— Ale Snape chciał to ukraść! — dodał Harry.
— Bzdura — powtórzył Hagrid.
— Więc dlaczego chciał zabić Harry'ego? — zapytała Hermiona z wyrzutem.
— Potrafię poznać, czy ktoś rzuca zły urok — powiedziałam chłodno. — Trzeba mieć stały kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama widziałam.
— A ja wam mówię, że się mylicie! — zaperzył się Hagrid. — Nie mam pojęcia, dlaczego miotła Harry'ego tak się zachowywała, ale Snape nigdy by nie zabił ucznia! A teraz posłuchajcie mnie, wszyscy czworo! Grzebiecie w sprawach, które was nie dotyczą. To niebezpieczne. Zapomnijcie o tym psie, zapomnijcie o tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore'em a Nicolasem Flamelem!
— A więc w to jest zamieszany także jakiś Nicolas Flamel, tak? — zapytał Harry.
Hagrid już więcej się dzisiaj nie odezwał.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz