7.07.2017

Rozdział 4

— Laura, wstawaj — usłyszałam głośne pukanie w drzwi do pokoju. — No już, wstawaj!
Nieprzytomnie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek: 23:50. W dormitorium byłoby prawie całkiem ciemno, gdyby nie jasna poświata księżyca wpadająca nieprzytomnie przez niezasłonięte okna.
Naciągnęłam kapcie i złapałam różdżkę do ręki. Miałam wychodzić, gdy nagle usłyszałam przeraźliwe skrzypienie łóżka. Hermiona, wstając, powiedziała do mnie zaspanym głosem:
— Czyli jednak idziecie? Nawet ty, Laura?
Zignorowałam jednak dziewczynę i po omacku otworzyłam drzwi, udostępniając wejście chłopcom:
— Och, nie róbcie głupstw! — Hermiona ziewnęła.
Powiedziałam cicho: Lumos, a wtedy z końca różdżki wydobyło się białe światło, wyraźnie oświetlając cały pokój
— Skąd znasz to zaklęcie? — zapytał Ron podejrzliwie.
— Sama nie wiem. Kiedyś przeglądałam stare podręczniki do zaklęć Charliego i może przez przypadek coś zapamiętałam.
— Ogarnijcie się! Chcecie wylecieć ze szkoły przez głupiego Malfoya? — zapytała Hermiona z urazą w głosie.
— Hermiono, nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! — burknął Ron smętnie.
— Chyba nie chcesz żeby was wyrzucono, prawda? — zadrwiła dziewczyna.
— Jeśli nie puścisz pary z ust, nikt się o niczym nie dowie! — mruknął Harry.
Hermiona posłała mu jednak ostrzegawcze spojrzenie:
— Idę z wami albo możecie pakować się do domu.
Ron przytaknął:
— Dobra, chodź.
Całą czwórką wyszliśmy z dormitorium i na palcach zaczęliśmy cichutko skradać się do pokoju wspólnego. Tam, zaczajonego pośród kanapy i foteli, zastaliśmy Neville'a Longbottoma, który rzekł nieprzyjaznym tonem:
— Nie pozwolę! — chłopak stanął i nie chciał puścić nas do wyjścia. — Nie pozwolę na to, aby Gryffindor tracił przez was punkty!
Hermiona przewróciła oczami i zwróciła się do chłopca:
 —Wybacz, Neville, ale muszę to zrobić dla twojego dobra — wyciągnęła różdżkę i szepnęła: Petrificus Totalus!
Chłopak raptownie stał się sztywny i nieprzytomnie poleciał na ziemię. Wszyscy natychmiast podeszliśmy do niego i trochę wystraszyliśmy się jego skamieniałej miny.
— Nic mu nie będzie, rankiem wróci do żywych — zapewniła Hermiona i ponagliła osłupiałych chłopaków. — No już, chodźcie, bo się spóźnimy.
Szybko wyszliśmy przez dziurę od portretu i pędem pobiegliśmy do Izby Pamięci. Na korytarzu minęliśmy się jednak z duchem Irytkiem, który odwiedzał zamkowe miejsca i drażnił uczniów swoimi złośliwościami
— A dokąd się wybieracie? — zapytał drwiąco Irytek.
— Irytku, proszę, to tajemnica. Daj nam przejść — powiedziałam.
— Nie ładnie tak łamać szkolny regulamin, nie sądzicie?
— Spadaj, Irytku — warknął groźnie Ron.
— UCZNIOWIE SĄ NA KORYTARZACH! UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ! — wrzasnął przeraźliwie duch.
Raptownie usłyszeliśmy szybkie kroki dochodzące z Izby Pamięci. Na początku myśleliśmy, że to Malfoy, ale potem gdzieś w oddali rozległo się głuche miauczenie. W takim razie zbliżała się pani Norris, straszna kotka, strasznego woźnego — Filcha.
Czym prędzej pognaliśmy w przeciwną stronę, bo wiedzieliśmy, że wpadniemy w niezłe bagno, jeśli Filch nas dopadnie. Wspięliśmy się po schodach, a potem zakradliśmy się do jakiegoś ślepego zaułku z zamkniętymi drzwiami Odetchnęliśmy, ale wtedy kroki zrobiły się jeszcze głośniejsze. Woźny zbliżał się.
Ron rozpaczliwie pociągnął za klamkę od starych drewnianych drzwi:
— Zamknięte! — pisnął.
Wtedy Hermiona posłała mu karcące spojrzenie.
— Och, odsuń się — odepchnęła Rona łokciem. — Alohomora! — szepnęła, a wtedy drzwi otworzyły się na oścież. Wpadliśmy do środka, szybko zatrzaskując wejście. Nie zdążyliśmy usiedzieć minuty, bo nowa przeszkoda stanęła nam na drodze.
Gdzieś z tyłu na swoich włosach poczułam ciepły oddech, a potem ciche sapanie. Szybko odwróciłam się na pięcie i wtedy zobaczyłam wielkiego trójgłowego psa.
Razem zaczęliśmy krzyczeć wniebogłosy i czym prędzej zwialiśmy do pokoju wspólnego, ciągle uważając na Filcha.
— Świński ryj, świński ryj! — powiedział rozpaczliwie Harry, gdy dotarliśmy do portretu Grubej Damy.
— Gdzie wyście byli?! — zapytała podejrzliwie Gruba Dama zbudzona ze snu.
— Nie ważne, otwieraj! — syknęłam.
Dama z portretu żachnęła się i niechętnie otworzyła wejście.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru, mogliśmy spokojnie porozmawiać przy blasku ognia, palącego się spokojnie w kominku.
— Malfoy nas wyrolował! Powiedział Filchowi, że tam będziemy! — szepnął oburzony Ron, krzyżując ręce na piersi.
— A widzieliście tego psa? Dlaczego takie stworzenia trzymają w Hogwarcie? — zapytałam.
— Wiecie gdzie byliśmy? To trzecie piętro. Nie bez powodu Dumbledore zakazał tam wstępu dla uczniów - zauważył Harry. — Nie chciał, żebyśmy węszyli.
— A widzieliście co ten pies miał pod łapą? — pisnęła Hermiona. — Tam była jakaś klapa.
— Zająłem się jego głowami, a nie łapami — zadrwił Harry.
Hermiona wstała, obrzucając Harry'ego wściekłym spojrzeniem:
— Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Mogliśmy wszyscy zginąć albo co gorsza, zostać wyrzuceni ze szkoły. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę do łóżka. Dobranoc.
Przez chwilę zapanowała cisza, a potem powiedziałam, zastanawiając się:
— On musi czegoś pilnować. Nie na darmo takiego potwora umieścili w Hogwarcie.
— Wiecie co? Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaje, że wiem gdzie jest tajemnicza paczuszka, którą chcieli ukraść z Gringotta.

***

Dni w Hogwarcie powoli mijały. Nastał koniec października, a wraz z nim Noc Duchów. Krótko przed tym Harry dostał od McGonagall swoją pierwszą miotłę: Nimbusa Dwa Tysiące. Od tamtej pory sporo czasu spędzał na treningach i mało widywaliśmy go w zamku. Często po lekcjach chodziliśmy z Hermioną do biblioteki albo siedzieliśmy z Ronem w pokoju wspólnym. Na zewnątrz wiało i ciągle padał deszcz, dlatego nie szło w ogóle ruszyć się z zamku na błonia.
— Proszę nie zapominać o tym lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy! — zaskrzeczał profesor Flitwick na przedostatniej przed dzisiejszą wielką ucztą z okazji Nocy Duchów — Smagnąć i poderwać, pamiętajcie, smagnąć i poderwać! I wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne!
Było to zadanie bardzo trudne. Razem z Harrym ciągle staraliśmy się smagać i podrywać, ale piórko, które mieliśmy wysłać pod sufit, leżało sobie nadal na stoliku. W końcu tak bardzo się zniecierpliwiłam, że dotknęłam pióra różdżką, co spowodowało, że się zapaliło - Harry musiał ugasić mały pożar swoją tiarą.
Ronowi, przy sąsiednim stole, też nic nie wychodziło.
— Wingardium Leviosa! — krzyczał raz po raz, wymachując ramionami jak wiatrak.
— Źle to wypowiadasz - prychnęła Hermiona. — Wing—gar—dium Levi—o—sa. "Gar" musi być melodyjne i długie.
— To zrób to sama, jak jesteś taka mądra — warknął na nią Ron.
Hermiona podwinęła rękawy szaty, smagnęła różdżką i powiedziała:
— Wingardium Leviosa!
Piórko uniosło się i zawisło jakieś cztery stopy nad ich głowami.
— Wspaniale! — krzyknął profesor Flitwick, klaszcząc w dłonie. — Niech wszyscy popatrzą, pannie Granger już się udało!
Ron był markotny do końca lekcji.
— Nic dziwnego, że nikt nie może jej znieść — powiedział Ron do Harry'ego, kiedy przeciskaliśmy się przez zatłoczony korytarz. — Ona jest koszmarna, naprawdę.
Ktoś wpadł na Harry'ego w tłoku. Była to Hermiona. Razem z Harrym dostrzegliśmy jej twarz - była zalana łzami.
— Chyba to usłyszała — mruknęłam i już chciałam pobiec za Hermioną, ale wtedy Ron bardziej by się obruszył.
— No to co? — burknął Ron, ale wyraźnie się zmieszał. — Sama musiała zauważyć, że nie ma przyjaciół.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji i przez całe popołudnie nikt jej nie widział. Idąc do Wielkiej Sali na ucztę świąteczną, udało mi się podsłuchać, jak Parvati Patil opowiadała swojej przyjaciółce Lavender Brown, że Hermiona ryczy w łazience i nie chce nikogo widzieć.
— Słyszeliście co Parvati mówiła do Lavender? — zapytałam.
Chłopcy pokręcili głowami.
— Hermiona ponoć siedzi zamknięta w łazience i płacze.
Ron bardzo się zmieszał, ale chwilę później wkroczył do Wielkiej Sali, gdzie na widok świątecznych dekoracji zapomnieliśmy o Hermionie.
Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a drugie tysiąc śmigało ciemnymi chmarami nad stołami, powodując migotanie płomieni świec, osadzonych w dyniach. Tym razem potrawy pojawiły się na złotych półmiskach, tak jak podczas bankietu powitalnego.
Właśnie nakładaliśmy sobie pierwszą porcję przepysznie wyglądających dań, gdy na salę wpadł biegiem profesor Quirrell dobiegł do krzesła profesora Dumbledore'a, oparł się o stół i wysapał:
— Troll... w lochach... uznałem, że powinien pan wiedzieć — po czym zemdlał, upadając głucho na podłogę.
Wybuchło zamieszanie. Profesor Dumbledore musiał kilka razy wystrzelić purpurowe iskry ze swojej różdżki, żeby uciszyć salę. Zwołał wszystkich prefektów, aby odprowadzili uczniów do swoich domów.
— Jak troll mógł się tu dostać? — zapytałam chłopaków, kiedy energicznie wchodziliśmy po schodach.
— Mnie nie pytaj, trolle to naprawdę głupie stwory — powiedział Ron.—  Może Irytek wpuścił go dla draki.
Po drodze mijaliśmy różne grupy, spieszące w różnych kierunkach. Kiedy przepychaliśmy się przez tłum przerażonych Puchonów, nagle złapałam Harry'ego za łokieć:
— Pomyślałem sobie o Hermionie. Ona nic nie wie o tym trollu.
Harry pokiwał głową i zawołał Rona:
— Ron! Musimy iść po Hermionę! Ona nie ma pojęcia o trollu.
Ron przygryzł wargę.
— No dobra... — burknął.
Pochyliliśmy głowy i przyłączyliśmy się do Puchonów, zmierzających w inną stronę, przemknęliśmy przez opustoszałą część korytarza i pobiegliśmy do łazienki dziewczyn. Właśnie skręciliśmy za róg korytarza, kiedy usłyszeliśmy za sobą szybkie kroki. Wyglądając ukradkiem zza posągu, za którym się ukryliśmy, zobaczyliśmy profesora Snape'a.
— Co on tu robi? — szepnęłam. — Dlaczego nie jest w lochach razem z innymi nauczycielami?
— Ej! On idzie na trzecie piętro! — szepnął Harry, ale Ron podniósł rękę.
— Czujecie coś?
Razem z Harrym pociągnęliśmy nosem i poczuliśmy zgniły odór, przywołujący na myśl stare skarpetki i ubikację, której nikt nie sprząta. I wtedy to usłyszeliśmy - głuche powarkiwanie i pacnięcia wielkich stóp. Ron wskazał palcem: na końcu korytarza po lewej stronie czerniało coś wielkiego, co szło w ich stronę. Przywarliśmy do ściany znajdującej się w cieniu, i patrzyliśmy, osłupiali, jak to coś wlazło w lamę księżycowego blasku.
Był to straszny widok. Wysoki na dwanaście stóp, o matowej, granitowoszarej skórze, o wielkim, niezdarnym cielsku przypominającym głaz, z małą, łysą głową sterczącą na czubku jak orzech. Miał krótkie nogi, grube jak pniaki, z płaskimi, zrogowaciałymi stopami. Smród, jaki wydzielał, trudno było znieść. W ręku trzymał wielką maczugę, która wlokła się za nim, bo tak długie miał ramiona.
Troll zatrzymał się przy sąsiednich drzwiach i zajrzał do środka. Poruszył długimi uszami, a potem wlazł powoli do środka.
— Klucz jest w zamku — powiedział Harry. — Możemy go zamknąć w środku.
— Dobry pomysł — zgodził się Ron.
Oboje zamknęli drzwi i razem zaczęliśmy oddalać się korytarzem. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się za rogiem, usłyszeliśmy coś, co sprawiło, że serce mi zamarło - wysoki, zduszony wrzask, który dochodził wyraźnie zza drzwi, które chłopcy właśnie zamknęli.
— To była łazienka dziewczyn! — pisnęłam. — Hermiona!
Popędziliśmy i z hukiem otworzyliśmy drzwi. Hermiona przywarła do ściany naprzeciw drzwi, wyglądając, jakby miała za chwilę zemdleć. Troll zbliżał się do niej, wyrywając po drodze krany.
Akcja działa się tak szybko, że dokładnie nie pamiętam co się potem wydarzyło. Dookoła słychać było wrzaski, łomot rzucanych rzeczy i eksplozje ciskanych nieporadnie zaklęć. Kiedy w końcu udało nam się przyćmić trolla, używając zaklęcia Wingardium Leviosa i rzucając w niego jego własną maczugą, Hermiona odezwała się jako pierwsza:
— On umarł?
— Chyba nie — odpowiedział Harry.
Nagle usłyszeliśmy odgłosy kroków. Do łazienki szybko wkroczyli profesor McGonagall i profesor Snape.
— Co wy sobie w ogóle myślicie? — zapytała McGonagall z furią w głosie. — Macie szczęście, że was nie pozabijał!
— Pani profesor... proszę... oni szukali mnie — powiedziała Hermiona.
— Panna Granger! — powiedziała profesor McGonagall wyraźnie zdziwiona jej obecnością.
— Ja poszłam szukać tego trolla, bo myślałam, że sama dam sobie z nim radę...
Wyraźnie zdziwiliśmy się. Hermiona Granger kłamiąca jak najęta?
— Gdyby mnie nie znaleźli, już bym była martwa. Nie mieli czasu kogoś wezwać. Kiedy tu wpadli, on już chciał ze mną skończyć.
Staraliśmy robić takie miny, jakby cała ta opowieść była wiarygodna.
— Panno Granger, skąd ci przyszło do głowy, że poradzisz sobie sama z górskim trollem?
Hermiona zwiesiła głowę. Odebrało mi mowę. Hermiona była ostatnią osobą, która mogła zrobić coś sprzecznego z regulaminem szkolnym, a oto udawała, że to zrobiła, żeby wybawić ich z opresji. To tak, jakby Snape zaczął częstować ich cukierkami!
— Panno Granger, Gryffindor stracił przez to dziesięć punktów — oświadczyła profesor McGonagall. — Bardzo się na tobie zawiodłam — teraz zwróciła się do nas. — No cóż, mieliście dużo szczęścia, bo niewielu pierwszoroczniaków dałoby radę z dorosłym górskim trollem. Każdy z was zarobił dla Gryffindoru po dziesięć punktów. Możecie odejść.
Od tego czasu zaprzyjaźniliśmy się z Hermioną. Są takie wydarzenia, które — przeżyte wspólnie — muszą się zakończyć przyjaźnią, a znokautowanie trzymetrowego trolla górskiego na pewno jest jednym z nich.

2 komentarze:

  1. Ojej jaki kochany rozdział <3 Wiesz, że jestem zachłanną osóbką więc czekam na więcej! ;*

    OdpowiedzUsuń