22.03.2017

Rozdział 2

Następnego dnia słońce przygrzewało, a jego blask wpadał przez wielkie okna dormitorium dla dziewcząt. Niechętnie podniosłam się z mojego łóżka i odwiedziłam łazienkę. Rozczesałam włosy, ubrałam swoją czarną szatę i wróciłam z powrotem. Spakowałam potrzebne książki do torby i zerknęłam na plan zajęć. Niespokojnie rozglądnęłam się dookoła, prawie pewna że o czymś zapomniałam, jednak za nic nie widziałam o czym. Zignorowałam dziwne przeczucie i już miałam wychodzić z dormitorium, gdyby nie jeden drobny szczegół. Pokój byłby teraz praktycznie całkowicie pusty, gdyby nie śpiąca jeszcze Hermiona. Wydało mi się to nieco dziwne, bo mogłabym się wręcz założyć, że to ja wstanę ostatnia. Ostrożnie podeszłam do jej łóżka i spojrzałam na nią. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam jej obudzić, jednak do głowy wpadła mi myśl, że dziewczyna mogłaby się zezłościć. Z drugiej strony głupio by było, gdyby spóźniła się na śniadanie. Delikatnie szturchnęłam ją za ramię.
— Hermiona...  Szepnęłam.  Wstawaj, za dziesięć minut śniadanie.
Odpowiedziało mi niezadowolone mruczenie.
Usiadłam obok niej. Rozejrzałam się dookoła z zakłopotaniem i spróbowałam jeszcze raz:
— Hermiona  powtórzyłam, nieco wyższym tonem.  Chcesz się spóźnić?
Dziewczyna podniosła się i oparła się na poduszkach. Ziewnęła, po czym całkowicie wstała z łóżka. Przez chwilę przyglądała mi się z wyrzutem, zaraz jednak jej spojrzenie padło na zegar. 
— Dziesięć minut!  Pisnęła, wyraźnie rozbudzona.
Jak oparzona wyleciała z dormitorium, trzaskając drzwiami. Nie minęła chwila, a wróciła ubrana niestarannie w czarną szatę. Jej włosy nadal były bardzo roztrzepane. Przyglądała mi się swoim nieprzytomnym wzrokiem, mówiąc:
— Chodź... 
Obie zeszłyśmy na dół. W pokoju wspólnym nikogo nie było, wszyscy zdążyli wyjść na śniadanie. Skierowałyśmy się w stronę dziury pod portretem i wyszłyśmy z wieży Gryffindoru. Po drodze do Wielkiej Sali udało nam się napotkać Rona i Harry'ego, którzy żywo o czymś rozmawiali. 
— Cześć  przywitałam się z nimi przyjaźnie.  Jak tam?
— W porządku  powiedział Harry przyjaźnie. 
— Nie wiem jak wy, ale ja się trochę boję pierwszej lekcji  mruknął Ron, włączając się raptownie do dyskusji.  Coś czuję, że nie będzie łatwo.
— Na pewno nie będzie łatwo — dodała Hermiona, kręcąc przy tym głową. — To w końcu nasz pierwszy dzień, a niektóre przedmioty są naprawdę złożone i wymagają sporych umiejętności...
— Tak, tak, bardzo interesujące, Hermiono  Ron rzucił jej krzywe spojrzenie.  Chodźmy już na śniadanie, bo umieram z głodu!
— Jak zwykle  szepnęłam, ale na szczęście brat mnie nie usłyszał.
Dalej szliśmy w milczeniu. Udało nam się zająć wolne miejsca przy stole Gryfonów w sam raz na rozpoczęcie śniadania. Złote kieliszki i półmisy znowu wypełniły się różnymi pysznościami. Budynie, owsianki, wędzone łososie, parówki, a także różne zupy mleczne i jajka sadzone wyrosły nam przed nosem jak grzyby po deszczu. Od razu złapaliśmy za nasze ulubione przekąski, połykając je tak szybko, że o mało byśmy się nie udławili. Nikt z nas chyba nie chciał spóźnić się na pierwsze zajęcia.
Przez długi czas milczeliśmy, skupieni na posiłku. W trakcie pojawiła się sowia poczta. Errol nieporadnie zrzucił najnowsze wydanie ''Proroka Codziennego'' które wpadło do owsianki Rona, ochlapując go. Bez namysłu wybuchnęłam śmiechem, przerywając milczenie. Brat rzucił mi złośliwe spojrzenie i otworzył gazetę. Przeczytał jeden z większych nagłówków, przewertował ją i odłożył na bok, wyraźnie niezainteresowany. Harry spojrzał się na czasopismo i złapał je do ręki. 
— Mogę?  zapytał.
— Jasne.
Chłopak, podobnie jak Ron, zatrzymał się dłużej przy wytłuszczonym tytule, a następnie zaczął czytać zwartą treść artykułu. Uważnie przejrzał fotografię z ruchomym wizerunkiem obecnego Ministra Magii, o którym tata opowiadał nam wiele razy. Mężczyzna ze zdjęcia przyglądał nam się uważnie, jakby uśmiechając się krzywo. Harry przewrócił kilka stron, a potem podrapał się po głowie. Wydawało się że chce coś powiedzieć — otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
W tym samym czasie odstawiłam pustą miseczkę po owsiance na bok. Dłonią przetarłam ubrudzone usta, a potem podniosłam się energicznie z miejsca.
— Zaraz zaczyna się lekcja, chodźcie.

***

Minął pierwszy tydzień szkoły, a Hogwart zaczął zadziwiać mnie jeszcze bardziej niż dotychczas. Było tu sto czterdzieści różnych schodów i chyba równie dużo sal oraz pracowni poszczególnych przedmiotów. W środy na przykład o północy na wieży astronomicznej studiowaliśmy niebo, poznając nazwy różnych gwiazd i ruchy planet. Trzy razy w tygodniu wychodziliśmy z zamku do cieplarni na zajęcia pod okiem pani Sprout, na których uczyliśmy się hodować rośliny i jak robić z nich użytek. Najnudniejsza była chyba historia z profesorem Binnsem, który mówił tak ociężałym głosem, że przez sam słuchanie chciało mi się ziewać. Od czasu do czasu spoglądałam na Rona, którego twarz wykrzywiona była w lekkim grymasie. Tylko Hermiona słuchała z uwagą i podparłszy ręką brodę, patrzyła ze skupieniem na nauczyciela.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było chyba to, że pan Binns wcale nie przypominał normalnego profesora. Za życia musiał być tak smutny, że teraz zamienił się w ducha. Czasami przez swoją nieuwagę przenikał przez biurko albo podchodząc do tablicy, wsiąkał w nią, przypadkiem przelatując najprawdopodobniej do sąsiedniego pomieszczenia. Wiele razy zapadał w drzemkę, podczas gdy my zapisywaliśmy stosy długich notatek.
Profesor Flitwick, nauczyciel zaklęć, był tak małym i śmiesznym człowieczkiem, że musiał stawać na stosie książek, żeby widzieć coś spoza biurka nauczyciela. Często wydawał śmieszne odgłosy i dosłownie pałał emocjami na dźwięk nazwiska Harry'ego.
Profesor McGonagall była już całkiem inną nauczycielką. Podchodziła do swojego przedmiotu o wiele bardziej surowo, niż inni nauczyciele. Była bardzo bystra i energiczna, a także bardzo utalentowana. Posiadała zdolność zamiany w zwierzę i często na przerwach w takiej postaci przesiadywała w swojej klasie.
— Transmutacja jest najbardziej złożonym i niebezpiecznym rodzajem magii, jakiego będziecie się uczyć w Hogwarcie — zaczęła. — Każdy, kto będzie rozrabiał, opuści klasę i już do niej nie wróci.
Żeby zaprezentować swoje magiczne umiejętności zmieniła katedrę stojącą w klasie w świnię, a następnie świnię znowu w katedrę. Szczerze nie mogłam się doczekać, aż też nauczymy się czegoś podobnego, ale jak się okazało, nie było nam to dane. Skupiliśmy się głównie na zapisywaniu rozmaitych regułek i wskazówek, pomijając magiczne sztuczki. Dopiero pod koniec lekcji dostaliśmy zapałkę, którą mieliśmy przemienić w zwykłą igłę. Nic nadzwyczajnego, a przy okazji nikomu się to w ogóle nie udawało. No, może oprócz Hermiony, która zrobiła to bez problemu i sama nie wiem kiedy oraz w jaki sposób tego dokonała. Może je po prostu podmieniła? Nie wiem. McGonagall oczywiście od razu zauważyła postępy młodej czarownicy i pokazała całej klasie jak powinna wyglądać udana transmutacja w igłę.
Najbardziej wyczekiwaliśmy przedmiotem była jednak obrona przed czarną magią. Jak się potem okazało, odczuliśmy wielki zawód. Profesor Quirrell, nauczyciel przedmiotu, strasznie się jąkał i ciągle nosił śmieszny turban na głowie. Jego zajęcia wcale nie przypominały w ogóle prawdziwej obrony przed czarną magią, a jedynie skrawek tego, co rzeczywiście mogłoby się tak nazywać.
W piątek na nasze nieszczęście mieliśmy dwie godziny eliksirów razem ze Ślizgonami. Zajęliśmy miejsca przy jednym stole, gdzie akurat zmieściły się cztery osoby. W pomieszczeniu byłoby praktycznie całkowicie ciemno, gdyby nie blask kilku pochodni. Panowała tu pewnego rodzaju nieprzyjemna atmosfera. Na półkach poustawiane było tysiące różnych fiolek i kolb, a każda wypełniona została czymś innym. 
Po kilku minutach do klasy wkroczył wysoki i szczupły mężczyzna z długimi do ramion, tłustymi czarnymi włosami. Ubrany był w ciemną szatę, która powiewała, gdy kroczył przez salę. Kiedy przeszedł obok naszego stołu, posłał nam przeszywające spojrzenie. Stając na środku, swój zimny wzrok nadal utkwiony miał w naszej czwórce.
— W tej klasie nie będzie żałosnego machania różdżkami, ani rzucania zaklęć. Na tych zajęciach nauczycie się przede wszystkim zawiłej techniki sporządzania eliksirów. Ja jestem Severus Snape i będę waszym nauczycielem...
Mężczyzna okropnie przedłużał sylaby co brzmiało równie nieprzyjaźnie z jego przesadną powagą i cynicznym głosem. W ogóle nie dziwiłam się, dlaczego ten mężczyzna jest opiekunem Slytherinu, idealnie by się tam nadawał.
Raptownie facet przemknął obok mnie, mało nie wywracając przyrządów stojących na stole. Całą czwórką popatrzeliśmy się na niego krzywo. Miał w sobie coś takiego, co od pierwszego spotkania mnie odpychało. Byłam pewna, że to on jest najgorszym nauczycielem w tej szkole.
Na szczęście mężczyzna usiadł w końcu za biurkiem i zaczął odczytywać listę obecności. Zatrzymał się gdzieś po środku i z kpiącym uśmieszkiem zwrócił się do klasy:
— Harry Potter... Nasza nowa gwiazda!
Gdzieś z głębi klasy, przy stolikach Ślizgonów, usłyszeliśmy głośne parsknięcie śmiechem. Draco Malfoy wraz ze swoimi wiernym towarzyszami — Crabbem i Goylem zakrywali twarze, niemal nie dusząc się. Snape spojrzał się na nich, ale nie spiorunował ich jakąś kąśliwą uwagą, ani nie odjął punktów. 
— Dobra, Potter! — powiedział znienacka nauczyciel . — Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
Harry próbował za wszelką cenę nie patrzeć się w zimne oczy profesora, więc wodził po klasie. Ręka Hermiony raptownie wystrzeliła w górę, czego można się było spodziewać po lekcji transmutacji. Ta dziewczyna wiedziała wszystko!
— Nie wiem, panie profesorze — odpowiedział Harry.
— Hmmm, czyli sława to nie wszystko... Spróbujmy jeszcze raz, Potter. Gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem, żebyś znalazł mi bezoar?
Mina Harry'ego mówiła sama za siebie: bezo co? 
Hermiona znowu wyciągnęła rękę w górę, mało nie wypadając ze swojej ławki. Niestety, jak się spodziewaliśmy, Harry znowu nie znał odpowiedzi na pytanie. 
— Chyba nie zaglądałeś do książek, Potter?
Harry spuścił na chwilę głowę, ale zaraz znowu ją podniósł, słysząc następne pytanie profesora:
— Jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym?
Tym razem Hermiona wstała, ale Snape udawał, że jej nie widzi. Nadal skupiony był na Harrym. 
— Nie wiem — odpowiedział cicho Harry. — Myślę jednak, że Hermiona wie, więc dlaczego pan jej nie zapyta?
— Siadaj — Snape warknął na Hermionę, co bardzo mnie zezłościło. — Dowiedz się, Potter, że asfoldeus i piołun dają napój usypiający, znany nawet jako wywar żywej śmierci. Bezoar to kamień, który tworzy się w żołądku kozy, a chroni on przed wieloma chorobami i zatruciami. Jeśli chodzi o mordownik i tojad, to jest to jedna i ta sama roślina, znana również jako akonit. 
Raptownie Snape urwał i spojrzał się po klasie:
— Dlaczego tego nie zapisujecie?
W klasie zapanował hałas, wszyscy zaczęli sięgać po zeszyty i pióra.
— Potter, twoja ignorancja pozbawiła właśnie Gryffindor jednego punktu.
Później było jeszcze gorzej niż przedtem, a jeszcze kilka minut temu miałam wrażenie, że gorzej być nie może. Profesor podzielił wszystkich w pary i kazał sporządzić prosty napój — o ile dobrze zapamiętałam — leczący — z czyraków. Ja trafiłam do Harry'ego. Nasza praca ciągle była nadzorowana przez Snape'a. Krytykował wszystkie nasze niedociągnięcia i błędy. Nie udzielał dobrych rad, przyglądał się tylko jak niezdarnie mieszamy wszystkie składniki. Jedyną osobą, która robiła to dobrze — według profesora — był ten głupi Malfoy. Snape wyraźnie go faworyzował, co nie podobało się reszcie uczniów. Właśnie komentował kolejny świetny wyczyn Dracona, gdy nie wiadomo skąd zaczął wydobywać się jakiś odór. Zaraz okazało się, że to Neville zmajstrował coś przy kociołku Seamusa, z którym pracował i wywar wylał się na podłogę, tworząc wielką plamę. 
— Co za idiota! — warknął na Longbottoma, który zaczął szlochać. — Oh, zaprowadźcie tego niezdarę do skrzydła szpitalnego — tymczasem jednym machnięciem różdżki posprzątał bałagan i teraz zwrócił się znowu do Harry'ego:
— Dlaczego mu nie pomogłeś, co? Myślałeś, że jeśli jemu coś nie wyjdzie, to ty na tym zyskasz? Kompletny egoizm, Potter. Straciłeś kolejny punkt dla swojego domu. A twoja partnerka? Co, też nie wiedziała? Myślałem, że masz przynajmniej inteligentną dziewczynę... Tracicie jeden punkt dla Gryffindoru.
Miałam ochotę coś powiedzieć, ale Ron szturchnął mnie zza przeciwnego stołu. 
— Nie prowokuj go — szepnął mi na ucho — bo będzie jeszcze gorzej. 
Minęło zaledwie kilka minut, gdy ta męczarnia dobiegła końca. Wszyscy ucieszyliśmy się w duchu, że lekcja się skończyła i wybiegliśmy z sali. Byłam już niemal pewna, że teraz najgorsze mamy już za nami. Nie sądzę, żeby był ktoś jeszcze, kto jest od niego gorszy i surowszy. Ciągle jednak nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo nienawidził Harry'ego. Co, zazdrościł mu sławy? To, że wyróżnia się wśród innych, nie znaczy, że musiał nauczyć się całego podręcznika przez wakacje. A Hermiona? Hermionę całkowicie olał!