11.07.2017

Rozdział 6

Zbliżało się Boże Narodzenie. Śnieg już od połowy grudnia pokrywał wiecznie zielone błonia Hogwartu i wszystko wyglądało teraz jak posypane warstwą cukru pudru. Jezioro zamarzło na dobre i spokojnie można byłoby się na nim ślizgać. Kilka sów, którym udało się przebijać każdego ranka przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przechodzić kurację u Hagrida.
Wszyscy nie mogliśmy doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffinodru i w Wielkiej Sali ogień ciągle huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy chłód, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę. Żeby się ogrzać, trzymaliśmy się jak najbliżej gorących kociołków z wrzącymi miksturami w środku.
— Naprawdę żal mi — powiedział Draco Malfoy na jednej z lekcji eliksirów — tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.
Kiedy to mówił, patrzył na Harry'ego. Crabbe i Goyle zachichotali. Harry, który właśnie odważał porcję sproszkowanego kręgosłupa skorpeny, zignorował ich.
— Nie przejmuj się nimi — dodałam, aby jakoś załagodzić sytuację.
Od meczu quidditcha Malfoy zrobił się jeszcze bardziej dokuczliwy. Był wściekły z powodu przegranej Slytherinu i kpił z wielkiego wyczynu Harry'ego. Uwielbiał także szydzić z jego sieroctwa i dzieciństwa spędzonego u mugoli.
Harry rzeczywiście nie zamierzał wracać na święta do państwa Dursleyów. Profesor McGonagall obeszła wszystkie domu, spisując uczniów, którzy zostają w zamku, i Harry natychmiast wpisał się na listę. Ja razem z Ronem i naszymi braćmi także zostawaliśmy w Hogwarcie, bo nasi rodzice wybierali się do Rumuniim by odwiedzić Charliego.
Po lekcji eliksirów, gdy chcieliśmy wyjść z lochów, stwierdziliśmy, że korytarz jest zablokowany prze wielką jodłę, spod której wystają dwie olbrzymie stopy. Po donośnym głosie poznaliśmy, że za drzewkiem kryje się Hagrid.
— Cześć, Hagrid! Pomóc ci? — zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
— Nie dzięki. Dam radę, Ron!
— Może byście przestali blokować przejście, co? — rozległ się za nimi zimny głos Malfoya. — Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę albo jak szkoła skończy z tobą? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, no nie?
Ron rzucił się na Malfoya, ale w tej samej chwili na szczyt schodów dotarł Snape.
— WEASLEY! 
Ron puścił przód szaty Malfoya.
— Został sprowokowany, panie psorze — powiedział Hagrid, wystawiając swoją wielką, włochatą głowę zza jodły. — Malfoy obrażał jego rodzinę.
— Może i tak było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid — rzekł chłodno Snape. — Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że tylko tyle. Ruszajcie stąd, wszyscy.
Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się obok drzewka, rozsiewając wokoło igły i śmiejąc się głupio.
— Nienawidzę ich obu — mruknął Harry. — Malfoya i Snape'a.
— Głowa do góry, Boże Narodzenie za pasem — powiedział Hagrid. — Wiecie co? Chodźcie ze mną i zobaczcie Wielką Salę, wygląda naprawdę ekstra.
Poszliśmy wspólnie za Hagridem i jego drzewkiem do Wielkiej Sali, której dekorowaniem byli zajęci profesor McGonagall i profesor Flitwick.
— Ach, Hagrid, ostatnie drzewko... postaw je tam w rogu, dobrze?
Sala wyglądała naprawdę wspaniale. Festony ostrokrzewu i jemioły wisiały na wszystkich ścianach, a wokoło stało ze dwanaście pięknych jodeł. Niektóre migotały maleńkimi sopelkami, inne jarzyły się setkami świec.
— Ile dni zostało wam do ferii świątecznych? — zapytał Hagrid.
— Tylko jeden — odpowiedziałam. — To mi o czymś przypomniało! Harry, Ron, Hermiono, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
— Och, tak, masz rację — rzekł Ron, odrywając oczy od profesora Flitwicka, który wyczarowywał różdżką złote bombki i wieszał na gałązkach właśnie dostarczonego drzewka.
— Do biblioteki? — zdziwił się Hagrid, wychodząc za nimi z sali.  Tuż przed feriami? Macie bzika czy jak?
— Och, tu nie chodzi o naukę — wyjaśnił mu Harry. — Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu, próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.
— Co robicie? — Hagrid wytrzeszczył oczy. — Słuchajcie... mówiłem wam już... zostawcie to. Nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.
— My tylko chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym — powiedziałam.
— Chyba że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu — dodał Harry, spoglądając na nas. — Przewaliliśmy już setki książek i nic nie możemy znaleźć... Daj nam tylko jakąś wskazówkę... Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko.
— Nic nie powiem.
— No to musimy szukać sami — rzekł Harry i zostawiliśmy Hagrida samego, z kwaśną miną, spiesząc do biblioteki.
Od czasu, gdy Hagridowi wymsknęło się to nazwisko, rzeczywiście przeglądaliśmy książki w poszukiwaniu jakichś informacji o Flamelu, bo  jak dotąd — był to jedyny sposób, by dowiedzieć się, co chciał wykraść Snape. Kłopot polegał na tym, że nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć, bo nie wiedzieliśmy, co takiego mógł zrobić ten Flamel, by znaleźć się w jakiejś książce. A biblioteka była ogromna: dziesiątki tysięcy ksiąg, setki półek, tysiące rzędów. Hermiona sporządziła sobie listę tematów i tytułów, które postanowiła sprawdzić, natomiast Ron chodził wzdłuż półek i wyciągnął woluminy na chybił trafił. Bez namysłu powędrowałam do działu Ksiąg Zakazanych. Niestety, żeby korzystać ze zgromadzonych tam dzieł, trzeba było mieć specjalne pozwolenie na piśmie od któregoś nauczyciela, a doskonale wiedziałam, że żaden mi go nie da. Były tam księgi zawierające tajemnice czarnej magii, której w Hogwarcie nigdy się nie nauczało, a dostęp do nich mieli wyłącznie uczniowie starszych lat, uczący się zaawansowanej obrony przeciw czarną magią.
— Czego szukasz? — zapytała pani bibliotekarka.
— Niczego — odpowiedziałam niechętnie, udając obojętną.
— Więc lepiej stąd zmykaj — powiedziała ostro pani Pince.
Wspólnie opuściliśmy bibliotekę, żałując, że nic nie mogliśmy znaleźć. Ustaliliśmy, że nie będziemy pytać o wskazówki pani Pince, mimo że bibliotekarka z pewnością mogłaby nam pomóc. Poszukiwania prowadziliśmy już od dwóch tygodni, ale niestety nadal nic nie znaleźliśmy. Zapominając na chwilkę o Nicolasie Flamelu poszliśmy na obiad.
***

W końcu ferie się rozpoczęły. Hermiona wyjechała na święta do domu, a my razem z Ronem i Harrym zostaliśmy w zamku. W wieży Gryffinodru wiało pustkami i czasami samotne siedzenie przy kominku wydawało się strasznie monotonne. W wolnych chwilach Ron zaczął uczyć Harry'ego gry w szachy czarodziejów, a ja siedziałam, przyglądając im się z zafascynowaniem. 

W wigilę Bożego Narodzenia wszyscy poszliśmy na wieczorną ucztę, zajadając się wszystkimi świątecznymi potrawami. Uczniów było niewiele, ale mimo tego panowała miła atmosfera. Można było częstować się małymi petardami, z których wylatywały słodycze i wydawało się to całkiem ciekawym pomysłem na drobne świąteczne upominki. Postanowiłam schować kilka małych petard do kieszeni, aby potem móc podzielić się nimi z Hermioną. Żadne z nas nie oczekiwało żadnych prezentów, dlatego bardzo zdziwiliśmy się, gdy po powrocie do pokoju wspólnego zobaczyliśmy stos paczuszek pod choinką.
— Wesołych świąt — powiedzieliśmy do siebie wzajemnie i poszliśmy odpakowywać prezenty.Złapałam niepewnie za paczuszkę zaadresowaną do mnie. Rozpakowałam ją, a wtedy moim oczom ukazał się bordowy sweterek ze złotą literką L na środku i wielka tabliczka czekolady — prezent od rodziców.
Harry z Ronem także dostali sweterki od naszej mamy. Harry dostał także flet od Hagrida i tajemniczy prezent od nieznajomego. Dołączona była tylko karteczka z napisem: "Twój ojciec pozostawił to pod moją opieką, zanim umarł. Już czas, by wróciło do ciebie. Zrób z tego dobry użytek. Życzę ci bardzo wesołych świąt". Chłopak z błyszczącymi oczyma rozwinął paczkę, w której znajdował się jedwabny materiał. Zarzucił go na siebie, a wtedy jego tułów stał się niewidoczny.
— To peleryna-niewidka! — pisnęłam z zachwytem. — Osoba, która jest pod nią ukryta, staje się niewidzialna!
— Niemożliwe! — wykrzyknął Ron. — Twój tata musiał być jej poprzednim właścicielem!
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim zdążyliśmy nacieszyć się prezentem Harry'ego. W końcu jednak sen nas znużył i wszyscy poszliśmy do swoich dormitoriów, aby odpłynąć w krainę snu.
Długo jednak nie mogłam zasnąć. Przewracałam się i ciągle coś nie dawało mi spokoju. Starałam się za wszelką cenę zmrużyć oczy, ale wszystko mi w tym przeszkadzało. Wsłuchując się w ciszę nocy, usłyszałam czyjeś kroki w pokoju wspólnym. Zrywając się z łóżka, wyszłam z dormitorium, a wtedy zauważyłam Harry'ego z peleryną w ręku.
— Harry, dokąd idziesz? — zapytałam, ręką przecierając oczy.
Chłopak spojrzał się na mnie podejrzliwie.
— Do działu ksiąg zakazanych — powiedział po krótkim namyśle. — Idziesz ze mną?
W moich oczach pojawiły się wesoło brykające iskierki. 
Zapowiadała się kolejna przygoda.
Szybko wybiegliśmy z dormitorium i przemknęliśmy bezszelestnie do biblioteki. Tam, od razu przeszliśmy do działu ksiąg zakazanych. Przeglądaliśmy różne woluminy, a wtedy Harry natrafił na strasznie wrzeszczącą książkę. Z przestrachu podskoczyłam, niechcący zbijając lampę stojącą na stoliku. Na korytarzu usłyszeliśmy kroki i szybko schowaliśmy się pod peleryną. W pośpiechu wybiegliśmy z biblioteki uciekając przed zgubą. Wspięliśmy się kilka pięter wyżej,a  wtedy usłyszeliśmy głos.
— Polecił mi pan, panie profesorze, żebym natychmiast pana powiadomił, jeśli ktoś będzie chodził nocą po zamku, a ktoś był w bibliotece... w dziale ksiąg zakazanych.
Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy. To Snape rozmawiał z Filchem.
— W dziale ksiąg zakazanych? No, daleko nie uciekł, zaraz go złapiemy.
Pędem puściliśmy się do jakiś drzwi i zatrzasnęliśmy zamek. Odetchnęliśmy z ulga i rozejrzeliśmy się po pustym pomieszczeniu.
Żadne z nas jeszcze tu nie było. Po środku pokoju stało wielkie lustro, sięgające aż do sufitu, w bogato zdobionej ramie. Na szczycie ramy widniał napis: AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO. 
Zbliżyliśmy się do lustra. Bardzo dziwiłam się, gdy oprócz swojego odbicia zauważyłam tam Harry'ego, Rona i Hermionę na tle Hogwartu. Nie byliśmy jednak tacy jak teraz. Sądząc po wyglądzie, mieliśmy o wiele więcej lat. Może trzynaście, czternaście? Niedowierzająco wpatrywałam się w lustro. Harry też przeżył swojego rodzaju szok, bo musiał zatkać usta dłonią, żeby nie krzyknąć.
— Co tu widzisz? — zapytał z przejęciem.
— Naszą czwórkę na tle Hogwartu. A... a ty? 
Harry spojrzał się na mnie smutnymi oczyma i powiedział:
— Widzę tu swoich rodziców.
Bardzo chciałam móc go jakoś wesprzeć, pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Widziałam, że jest mu bardzo smutno i miałam wrażenie, że za wszelką cenę chciałby móc naprawdę spotkać się z mamą i z tatą. Chłopiec wpatrywał się błagalnie w lustro, rękę ostrożnie trzymając na powierzchni szkła. 
Staliśmy tak bardzo długo, przyglądając się swoim odbiciom. W końcu jednak stwierdziłam, że jest już bardzo późno i powinniśmy wracać. Idąc w kierunku wieży Gryffinodru zastanawialiśmy się, czego właśnie byliśmy świadkami. Co tak naprawdę pokazuje tajemnicze lustro?
Przyszłość? Przeszłość? A może zmarłych?


8.07.2017

Rozdział 5

Nadszedł listopad i zrobiło się bardzo zimno. Góry wokół szkoły pobielały, a na trawnikach pojawił się szron. Na dobre rozpoczął się sezon quidditcha. W sobotę Harry miał wystąpić w swoim pierwszym meczu po wielu tygodniach treningu: Gryfoni przeciw Ślizgonom. Od ostatniego wydarzenia w Noc Duchów nasza przyjaźń z Hermioną znacząco się przypieczętowała i Ron nie był już dla niej tak oschły jak dotychczas, wręcz przeciwnie, bardzo się polubili. Dziewczyna okazała się także bardzo pomocna i z chęcią podpowiadała Harry'emu w pracach domowych. Raz pożyczyła mu nawet książkę Quidditch przez wieki, która okazała się bardzo ciekawą lekturą.
W dniu poprzedzającym pierwszy mecz Harry'ego wszyscy wyszliśmy podczas przerwy na zimny dziedziniec, a Hermiona wyczarowała nam jasny, niebieski płomień, który można było zamknąć w słoiku. Staliśmy, grzejąc się przy nim, kiedy nagle pojawił się Snape. Zauważyłam, że profesor znacząco kuleje na jedną nogę. Skupiliśmy się blisko, by ukryć płomień, bo byliśmy niemal pewni, że wykorzystywanie magii do takich celów jest zabronione. Niestety nasze podejrzane miny same prosiły się o jakąś uwagę, dlatego Snape podszedł do nas, wyraźnie chcąc się do czegoś przyczepić. Nie zwrócił uwagi na płomień, ale wypatrzył książkę, którą Harry trzymał pod pachą.Obejrzał podręcznik bardzo dokładnie i surowym głosem stwierdził, że książek z biblioteki nie wolno wynosić poza obręb szkoły. Zabrał Harry'emu książkę i odjął Gryffindorowi pięć punktów.
— Ciekawe, co mu się stało w nogę — mruknął Harry.
— Nie wiem, ale mama nadzieję, że mu ostro dokucza — powiedział Ron.
Wieczorem wspólnie usiedliśmy przy kominku w pokoju wspólnym. Wszyscy byliśmy dosyć niemrawi i żadne z nas nie miało ochoty się do siebie odezwać. Harry sprawiał wrażenie, jakby coś mu leżało na duszy, dlatego po chwili oznajmił nam:
— Idę do Snape'a odzyskać tę książkę. Przecież nie odmówi mi, jeśli będzie przy tym jakiś inny nauczyciel.
— Idę z tobą — powiedziałam wesoło.
Oboje zeszliśmy na dół do pokoju nauczycielskiego i zapukaliśmy. Nie było jednak odpowiedzi. Zapukaliśmy ponownie. Nic. 

— Może Snape zostawił tam książkę? Warto spróbować — szepną Harry. — Uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka. 
W pokoju byli tylko Snape i Filch. Snape zadarł szatę ponad kolana. Jedna z jego nóg była zakrwawiona i poszarpana. Filch podawał mu bandaż.
— Okropna sprawa — mówił Snape. — Niby jak miałem uporać się z trzema głowami naraz?
Harry próbował jak najciszej zamknąć drzwi, ale wtedy Snape nas zauważył:
— POTTER! — wrzasnął. — WEASLEY!
Twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości. Puścił szybko skraj szaty, aby ukryć nogę. Harry głośno przełknął ślinę. Czułam, że robię się strasznie czerwona i najchętniej zapadłabym się teraz pod ziemię.
— Ja tylko chciałem zapytać, czy mógłby mi pan oddać moją książkę — powiedział Harry grzecznym tonem.
— WYNOŚCIE SIĘ! PRECZ!
Oboje puściliśmy się biegiem, zanim profesor zdążył pozbawić Gryffindor kolejnych punktów. Gdy znaleźliśmy się z powrotem w wieży, opowiedzieliśmy wszystko do Rona i Hermiony. 
— Wtedy w Noc Duchów, Snape próbował przejść zakazanym korytarzem, pamiętacie? — zwrócił się do mnie i do Rona. — On szukał tego, czego strzeże ten potwór! I stawiam moją różdżkę, że to on wpuścił do zamku trolla, żeby narobić zamieszania!
— Masz rację. Nie mam zaufania do tego Snape'a. Ale czego on szuka? Czego strzeże ten piekielny pies? — zapytał Ron. 

***

Ranek był słoneczny i mroźny. Wielką Salę wypełniał rozkoszny zapach pieczonych kiełbasek i podekscytowany gwar. Wszyscy szykowali się na pierwszy w tym roku mecz quidditcha.
— Musisz coś zjeść.
— Nie chcę.
— Chociaż trochę. Harry, proszę, zjedz coś — powiedziałam błagalnym tonem do Harry'ego.
Chłopak wbił w wzrok w pusty talerz:
— Nie jestem głodny.
— Harry, musisz mieć siły — powiedział Ron. — Przeciwnicy będą chcieli wyeliminować szukającego, a przyjdzie im to z łatwością, jeśli nie będziesz miał wystarczająco energii na grę.
Po śniadaniu pożegnaliśmy się z Harrym i powoli zaczęliśmy iść ku błoniom, aby zdążyć na mecz. O jedenastej na stadionie zebrała się chyba cała szkoła. Wielu uczniów miało lornetki i przyglądało się grze przez znaczne powiększenie. Ławki dla publiczności były umieszczone dość wysoko, ale w trakcie meczu czasami i tak trudno było zobaczyć, co dzieje się na boisku.
Wspólnie usiedliśmy w najwyższym rzędzie. Chwilę potem na stadion wyszły obie drużyny i sędzia — pani Hooch. Widać, że prowadziła żywą rozmowę z kapitanami drużyn, a potem wszystko raptownie ucichło i usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk gwizdka. Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze. Mecz się zaczął.
— Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla... cóż to za wspaniała ścigająca! No... i przy tym taka ładna... — powiedział Lee Jordan, komentator meczów.
— JORDAN! — skarciła go  McGonagall.
— Przepraszam, pani profesor.
— Świetne prowadzenie, zgrabny przerzut do Alicji Spinner, to nowe odkrycie Olivera Wooda, w zeszłym roku była w rezerwie... z powrotem do Johnson i... nie! Gryfoni tracą piłkę, kapitan Ślizgonów, Marcus Flint przejmuje kafla i natychmiast podrywa się w górę... szybuje jak orzeł... Wood, obrońca Gryfonów, znakomicie wyłapuje kafla, oddaje Katie Bell, co za wspaniały zwód, ograła Flinta, już jest wysoko, nurkuje i... OCH! To musiało zaboleć, tłuczek rąbnął ją w tył głowy. Kafel w posiadaniu Ślizgonów... Johnoson znowu ma kafla, przed nią nie ma nikogo, rusza do przodu... naprawdę, mknie jak jastrząb... wyminęła pędzący ku niej tłuczek... słupki są już blisko... strzelaj Angelino! GOL DLA GRYFONÓW!
Na trybunach rozległy się radosne wiwaty Gryfonów i jęki zawodu Ślizgonów.
— Patrzcie, to Hagrid! — powiedziałam, kiedy wielki mężczyzna zbliżał się do nas. — Zróbmy dla niego miejsce!
— Patrzyłem z mojej chaty — rzekł Hagrid, klepiąc wielką lornetkę, wiszącą mu na szyi — ale to nie to, co tutaj. Znicz się jeszcze nie pokazał, co?
— Nie — odrzekł Ron. — Na razie Harry nie ma zbytnio co robić.
— Unika kłopotów, bardzo dobrze — powiedział Hagrid, podnosząc lornetkę do oczu i wpatrując się w plamkę na niebie.
— Ślizgoni mają kafla — mówił Lee Jordan — ścigający Pucey unika dwóch tłuczków, mija obu Weasleyów, Bell, śmiga ku... zaraz, zaraz... czy to był znicz?
Przez trybuny przeszła narastająca fala szeptów.
Raptownie przeniosłam mój wzrok na Harry'ego i tylko na nim byłam przez cały czas skupiona. Chłopak musiał wypatrzyć złotą plamkę gdzieś niedaleko i zanurkował nieco niżej. Raptownie kapitan Ślizgonów umyślnie zablokował Harry'ego, tak że ten ledwo utrzymał się na miotle.
— FAUL! — ryknął cały tłum Gryfonów
Lee Jordan znowu zaczął komentować rozgrywkę:
— Tak więc... po tym oczywistym i odrażającym oszustwie...
— Jordan! — warknęła McGonagall.
— To znaczy... po tym jawnym, oburzającym faulu!
— JORDAN!
— No dobrze, już dobrze. Flint o mały włos nie zabił Pottera, co mogło się zdarzyć każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów. Wybija Spinnet, bez kłopotów, gra toczy się dalej, kafel wciąż w posiadaniu Gryfonów... Teraz Ślizgoni mają piłkę... Flint leci z kaflem... mija Spinnet... mija Bell... tłuczek trafia go prosto w twarz... mam nadzieję, że ma złamany nos... to był żart, pani profesor! Strzela... och, nie!
Ślizgoni ryknęli z radości. Karcącym wzrokiem przeleciałam po wszystkich zawodnikach i dopiero teraz zobaczyłam, że z Harrym jest coś nie tak. Jego miotła zaczęła skręcać na wszystkie strony, a on ledwo się na niej trzymał.
— Nie mam pojęcia, co ten Harry wyprawia — mruknął Hagrid, patrząc przez lornetkę. — Gdybym go nie znał, tobym powiedział, że stracił panowanie nad miotłą... ale przecież on nie może...
Raptownie widownia zamarła. Miotła Harry'ego gwałtownie podskoczyła, stanęła dęba, a Harry zsunął się z niej i zawisł na kiju, trzymając go jedną ręką. Z przerażeniem pisnęłam i zaczęłam rozpaczliwym wzrokiem wpatrywać się w Rona. Przytuliłam się do niego, a wtedy on uspokoił mnie.
— Spokojnie, nic mu nie będzie — po czym głośno przełknął ślinę — mam nadzieję.
— Może coś się stało, kiedy Flint go zablokował? — zapytał z przejęciem Dean Thomas.
— To niemożliwe — powiedział Hagrid roztrzęsionym głosem. — Miotle nic nie może zaszkodzić... oprócz czarnej magii... Żaden dzieciak nie mógłby za nic uszkodzić takiej miotły, jaką jest Nimbus Dwa Tysiące!
Na te słowa wyrwałam Hagridowi lornetkę z rąk i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać tłum.
— Co ty robisz? — zapytał Ron, szary na twarzy.
— Wiedziałam — mruknęłam. — Snape czaruje miotłę Harry'ego!
Ron chwycił lornetkę. Snape stał pośrodku trybuny naprzeciw nich. Oczy miał utkwione w Harrym i nieustannie coś mamrotał pod nosem.
— Co robimy? — zapytał Ron, pobladły na twarzy.
— Zaraz wracam — powiedziałam.
Zostawiając przyjaciół, przepchnęłam się ostrożnie do sektora, w którym stał profesor Snape i pobiegłam wzdłuż rzędu tuż za nim. Nawet nie zatrzymałam się, żeby powiedzieć "przepraszam", gdy niechcący popchnęłam profesora Quirella, tak, że wpadł na głowę do następnego rzędu. Kiedy dotarłam do Snape'a, kucnęłam i wyciągnęłam różdżkę. Dokładnie wypowiedziałam zaklęcie, którego nauczyła mnie Hermiona i wtedy z różdżki wystrzelił jaskrawy płomień — wprost na skraj szaty Snape'a.
Minęło kilka sekund, zanim Snape zorientował się, że jego peleryna płonie. Po jego krótkim wrzasku poznałam, że osiągnęłam to, co zamierzałam.
To wystarczyło. Miotła Harry'ego znowu zachowywała się normalnie i chłopak z powrotem mógł dosiąść miotły. Odetchnęłam z ulgą i resztę meczu postanowiłam obejrzeć tutaj, w ukryciu. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Harry szybował już w dół. Wszyscy zobaczyli, jak zakrywał sobie usta rękami, jakby miał zwymiotować. Chłopak gwałtownie wylądował prawie na czworakach — zakaszlał — i coś złotego spadło mu na dłoń.
— MAMY ZNICZ! HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! — ryknął Lee Jordan.
Z widowni, na której siedzieli Gryfoni dało się słyszeć głośne wiwaty i piski na cześć Harry'ego. Mecz zakończył się ogólnym zamieszaniem. Szybko dołączyłam do Rona i Hermiony. Razem poszliśmy po Harry'ego, a wtedy Hagrid zaprosił nas do siebie na herbatę.
— To był Snape, czarował twoją miotłę, Harry — wyjaśnił mu Ron. — Laura go zobaczyła.
— Bzdury — rzekł Hagrid. — Niby dlaczego miałby to robić?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
— Czegoś się o nim dowiedzieliśmy — powiedział w końcu Harry. — W Noc Duchów próbował przejść koło psa o trzech głowach. Potwór go ugryzł. Sądzimy, że chciał ukraść to, czego strzeże pies.
Hagrid wypuścił z rąk dzbanek z herbatą.
— Skąd wiecie o Puszku? — zapytał.
— O Puszku?
— No tak... to mój pies. Kupiłem go od jednego Greka w pubie, w zeszłym roku... pożyczyłem go Dumbledore'owi, żeby pilnował...
— Czego pilnował? — zapytaliśmy chórem z zaciekawieniem.
— Co to, to nie, więcej wam nic nie powiem. Nawet nie pytajcie — odburknął Hagrid. — To ściśle tajne.
— Ale Snape chciał to ukraść! — dodał Harry.
— Bzdura — powtórzył Hagrid.
— Więc dlaczego chciał zabić Harry'ego? — zapytała Hermiona z wyrzutem.
— Potrafię poznać, czy ktoś rzuca zły urok — powiedziałam chłodno. — Trzeba mieć stały kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama widziałam.
— A ja wam mówię, że się mylicie! — zaperzył się Hagrid. — Nie mam pojęcia, dlaczego miotła Harry'ego tak się zachowywała, ale Snape nigdy by nie zabił ucznia! A teraz posłuchajcie mnie, wszyscy czworo! Grzebiecie w sprawach, które was nie dotyczą. To niebezpieczne. Zapomnijcie o tym psie, zapomnijcie o tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore'em a Nicolasem Flamelem!
— A więc w to jest zamieszany także jakiś Nicolas Flamel, tak? — zapytał Harry.
Hagrid już więcej się dzisiaj nie odezwał.


7.07.2017

Rozdział 4

— Laura, wstawaj — usłyszałam głośne pukanie w drzwi do pokoju. — No już, wstawaj!
Nieprzytomnie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek: 23:50. W dormitorium byłoby prawie całkiem ciemno, gdyby nie jasna poświata księżyca wpadająca nieprzytomnie przez niezasłonięte okna.
Naciągnęłam kapcie i złapałam różdżkę do ręki. Miałam wychodzić, gdy nagle usłyszałam przeraźliwe skrzypienie łóżka. Hermiona, wstając, powiedziała do mnie zaspanym głosem:
— Czyli jednak idziecie? Nawet ty, Laura?
Zignorowałam jednak dziewczynę i po omacku otworzyłam drzwi, udostępniając wejście chłopcom:
— Och, nie róbcie głupstw! — Hermiona ziewnęła.
Powiedziałam cicho: Lumos, a wtedy z końca różdżki wydobyło się białe światło, wyraźnie oświetlając cały pokój
— Skąd znasz to zaklęcie? — zapytał Ron podejrzliwie.
— Sama nie wiem. Kiedyś przeglądałam stare podręczniki do zaklęć Charliego i może przez przypadek coś zapamiętałam.
— Ogarnijcie się! Chcecie wylecieć ze szkoły przez głupiego Malfoya? — zapytała Hermiona z urazą w głosie.
— Hermiono, nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! — burknął Ron smętnie.
— Chyba nie chcesz żeby was wyrzucono, prawda? — zadrwiła dziewczyna.
— Jeśli nie puścisz pary z ust, nikt się o niczym nie dowie! — mruknął Harry.
Hermiona posłała mu jednak ostrzegawcze spojrzenie:
— Idę z wami albo możecie pakować się do domu.
Ron przytaknął:
— Dobra, chodź.
Całą czwórką wyszliśmy z dormitorium i na palcach zaczęliśmy cichutko skradać się do pokoju wspólnego. Tam, zaczajonego pośród kanapy i foteli, zastaliśmy Neville'a Longbottoma, który rzekł nieprzyjaznym tonem:
— Nie pozwolę! — chłopak stanął i nie chciał puścić nas do wyjścia. — Nie pozwolę na to, aby Gryffindor tracił przez was punkty!
Hermiona przewróciła oczami i zwróciła się do chłopca:
 —Wybacz, Neville, ale muszę to zrobić dla twojego dobra — wyciągnęła różdżkę i szepnęła: Petrificus Totalus!
Chłopak raptownie stał się sztywny i nieprzytomnie poleciał na ziemię. Wszyscy natychmiast podeszliśmy do niego i trochę wystraszyliśmy się jego skamieniałej miny.
— Nic mu nie będzie, rankiem wróci do żywych — zapewniła Hermiona i ponagliła osłupiałych chłopaków. — No już, chodźcie, bo się spóźnimy.
Szybko wyszliśmy przez dziurę od portretu i pędem pobiegliśmy do Izby Pamięci. Na korytarzu minęliśmy się jednak z duchem Irytkiem, który odwiedzał zamkowe miejsca i drażnił uczniów swoimi złośliwościami
— A dokąd się wybieracie? — zapytał drwiąco Irytek.
— Irytku, proszę, to tajemnica. Daj nam przejść — powiedziałam.
— Nie ładnie tak łamać szkolny regulamin, nie sądzicie?
— Spadaj, Irytku — warknął groźnie Ron.
— UCZNIOWIE SĄ NA KORYTARZACH! UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ! — wrzasnął przeraźliwie duch.
Raptownie usłyszeliśmy szybkie kroki dochodzące z Izby Pamięci. Na początku myśleliśmy, że to Malfoy, ale potem gdzieś w oddali rozległo się głuche miauczenie. W takim razie zbliżała się pani Norris, straszna kotka, strasznego woźnego — Filcha.
Czym prędzej pognaliśmy w przeciwną stronę, bo wiedzieliśmy, że wpadniemy w niezłe bagno, jeśli Filch nas dopadnie. Wspięliśmy się po schodach, a potem zakradliśmy się do jakiegoś ślepego zaułku z zamkniętymi drzwiami Odetchnęliśmy, ale wtedy kroki zrobiły się jeszcze głośniejsze. Woźny zbliżał się.
Ron rozpaczliwie pociągnął za klamkę od starych drewnianych drzwi:
— Zamknięte! — pisnął.
Wtedy Hermiona posłała mu karcące spojrzenie.
— Och, odsuń się — odepchnęła Rona łokciem. — Alohomora! — szepnęła, a wtedy drzwi otworzyły się na oścież. Wpadliśmy do środka, szybko zatrzaskując wejście. Nie zdążyliśmy usiedzieć minuty, bo nowa przeszkoda stanęła nam na drodze.
Gdzieś z tyłu na swoich włosach poczułam ciepły oddech, a potem ciche sapanie. Szybko odwróciłam się na pięcie i wtedy zobaczyłam wielkiego trójgłowego psa.
Razem zaczęliśmy krzyczeć wniebogłosy i czym prędzej zwialiśmy do pokoju wspólnego, ciągle uważając na Filcha.
— Świński ryj, świński ryj! — powiedział rozpaczliwie Harry, gdy dotarliśmy do portretu Grubej Damy.
— Gdzie wyście byli?! — zapytała podejrzliwie Gruba Dama zbudzona ze snu.
— Nie ważne, otwieraj! — syknęłam.
Dama z portretu żachnęła się i niechętnie otworzyła wejście.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru, mogliśmy spokojnie porozmawiać przy blasku ognia, palącego się spokojnie w kominku.
— Malfoy nas wyrolował! Powiedział Filchowi, że tam będziemy! — szepnął oburzony Ron, krzyżując ręce na piersi.
— A widzieliście tego psa? Dlaczego takie stworzenia trzymają w Hogwarcie? — zapytałam.
— Wiecie gdzie byliśmy? To trzecie piętro. Nie bez powodu Dumbledore zakazał tam wstępu dla uczniów - zauważył Harry. — Nie chciał, żebyśmy węszyli.
— A widzieliście co ten pies miał pod łapą? — pisnęła Hermiona. — Tam była jakaś klapa.
— Zająłem się jego głowami, a nie łapami — zadrwił Harry.
Hermiona wstała, obrzucając Harry'ego wściekłym spojrzeniem:
— Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Mogliśmy wszyscy zginąć albo co gorsza, zostać wyrzuceni ze szkoły. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę do łóżka. Dobranoc.
Przez chwilę zapanowała cisza, a potem powiedziałam, zastanawiając się:
— On musi czegoś pilnować. Nie na darmo takiego potwora umieścili w Hogwarcie.
— Wiecie co? Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaje, że wiem gdzie jest tajemnicza paczuszka, którą chcieli ukraść z Gringotta.

***

Dni w Hogwarcie powoli mijały. Nastał koniec października, a wraz z nim Noc Duchów. Krótko przed tym Harry dostał od McGonagall swoją pierwszą miotłę: Nimbusa Dwa Tysiące. Od tamtej pory sporo czasu spędzał na treningach i mało widywaliśmy go w zamku. Często po lekcjach chodziliśmy z Hermioną do biblioteki albo siedzieliśmy z Ronem w pokoju wspólnym. Na zewnątrz wiało i ciągle padał deszcz, dlatego nie szło w ogóle ruszyć się z zamku na błonia.
— Proszę nie zapominać o tym lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy! — zaskrzeczał profesor Flitwick na przedostatniej przed dzisiejszą wielką ucztą z okazji Nocy Duchów — Smagnąć i poderwać, pamiętajcie, smagnąć i poderwać! I wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne!
Było to zadanie bardzo trudne. Razem z Harrym ciągle staraliśmy się smagać i podrywać, ale piórko, które mieliśmy wysłać pod sufit, leżało sobie nadal na stoliku. W końcu tak bardzo się zniecierpliwiłam, że dotknęłam pióra różdżką, co spowodowało, że się zapaliło - Harry musiał ugasić mały pożar swoją tiarą.
Ronowi, przy sąsiednim stole, też nic nie wychodziło.
— Wingardium Leviosa! — krzyczał raz po raz, wymachując ramionami jak wiatrak.
— Źle to wypowiadasz - prychnęła Hermiona. — Wing—gar—dium Levi—o—sa. "Gar" musi być melodyjne i długie.
— To zrób to sama, jak jesteś taka mądra — warknął na nią Ron.
Hermiona podwinęła rękawy szaty, smagnęła różdżką i powiedziała:
— Wingardium Leviosa!
Piórko uniosło się i zawisło jakieś cztery stopy nad ich głowami.
— Wspaniale! — krzyknął profesor Flitwick, klaszcząc w dłonie. — Niech wszyscy popatrzą, pannie Granger już się udało!
Ron był markotny do końca lekcji.
— Nic dziwnego, że nikt nie może jej znieść — powiedział Ron do Harry'ego, kiedy przeciskaliśmy się przez zatłoczony korytarz. — Ona jest koszmarna, naprawdę.
Ktoś wpadł na Harry'ego w tłoku. Była to Hermiona. Razem z Harrym dostrzegliśmy jej twarz - była zalana łzami.
— Chyba to usłyszała — mruknęłam i już chciałam pobiec za Hermioną, ale wtedy Ron bardziej by się obruszył.
— No to co? — burknął Ron, ale wyraźnie się zmieszał. — Sama musiała zauważyć, że nie ma przyjaciół.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji i przez całe popołudnie nikt jej nie widział. Idąc do Wielkiej Sali na ucztę świąteczną, udało mi się podsłuchać, jak Parvati Patil opowiadała swojej przyjaciółce Lavender Brown, że Hermiona ryczy w łazience i nie chce nikogo widzieć.
— Słyszeliście co Parvati mówiła do Lavender? — zapytałam.
Chłopcy pokręcili głowami.
— Hermiona ponoć siedzi zamknięta w łazience i płacze.
Ron bardzo się zmieszał, ale chwilę później wkroczył do Wielkiej Sali, gdzie na widok świątecznych dekoracji zapomnieliśmy o Hermionie.
Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a drugie tysiąc śmigało ciemnymi chmarami nad stołami, powodując migotanie płomieni świec, osadzonych w dyniach. Tym razem potrawy pojawiły się na złotych półmiskach, tak jak podczas bankietu powitalnego.
Właśnie nakładaliśmy sobie pierwszą porcję przepysznie wyglądających dań, gdy na salę wpadł biegiem profesor Quirrell dobiegł do krzesła profesora Dumbledore'a, oparł się o stół i wysapał:
— Troll... w lochach... uznałem, że powinien pan wiedzieć — po czym zemdlał, upadając głucho na podłogę.
Wybuchło zamieszanie. Profesor Dumbledore musiał kilka razy wystrzelić purpurowe iskry ze swojej różdżki, żeby uciszyć salę. Zwołał wszystkich prefektów, aby odprowadzili uczniów do swoich domów.
— Jak troll mógł się tu dostać? — zapytałam chłopaków, kiedy energicznie wchodziliśmy po schodach.
— Mnie nie pytaj, trolle to naprawdę głupie stwory — powiedział Ron.—  Może Irytek wpuścił go dla draki.
Po drodze mijaliśmy różne grupy, spieszące w różnych kierunkach. Kiedy przepychaliśmy się przez tłum przerażonych Puchonów, nagle złapałam Harry'ego za łokieć:
— Pomyślałem sobie o Hermionie. Ona nic nie wie o tym trollu.
Harry pokiwał głową i zawołał Rona:
— Ron! Musimy iść po Hermionę! Ona nie ma pojęcia o trollu.
Ron przygryzł wargę.
— No dobra... — burknął.
Pochyliliśmy głowy i przyłączyliśmy się do Puchonów, zmierzających w inną stronę, przemknęliśmy przez opustoszałą część korytarza i pobiegliśmy do łazienki dziewczyn. Właśnie skręciliśmy za róg korytarza, kiedy usłyszeliśmy za sobą szybkie kroki. Wyglądając ukradkiem zza posągu, za którym się ukryliśmy, zobaczyliśmy profesora Snape'a.
— Co on tu robi? — szepnęłam. — Dlaczego nie jest w lochach razem z innymi nauczycielami?
— Ej! On idzie na trzecie piętro! — szepnął Harry, ale Ron podniósł rękę.
— Czujecie coś?
Razem z Harrym pociągnęliśmy nosem i poczuliśmy zgniły odór, przywołujący na myśl stare skarpetki i ubikację, której nikt nie sprząta. I wtedy to usłyszeliśmy - głuche powarkiwanie i pacnięcia wielkich stóp. Ron wskazał palcem: na końcu korytarza po lewej stronie czerniało coś wielkiego, co szło w ich stronę. Przywarliśmy do ściany znajdującej się w cieniu, i patrzyliśmy, osłupiali, jak to coś wlazło w lamę księżycowego blasku.
Był to straszny widok. Wysoki na dwanaście stóp, o matowej, granitowoszarej skórze, o wielkim, niezdarnym cielsku przypominającym głaz, z małą, łysą głową sterczącą na czubku jak orzech. Miał krótkie nogi, grube jak pniaki, z płaskimi, zrogowaciałymi stopami. Smród, jaki wydzielał, trudno było znieść. W ręku trzymał wielką maczugę, która wlokła się za nim, bo tak długie miał ramiona.
Troll zatrzymał się przy sąsiednich drzwiach i zajrzał do środka. Poruszył długimi uszami, a potem wlazł powoli do środka.
— Klucz jest w zamku — powiedział Harry. — Możemy go zamknąć w środku.
— Dobry pomysł — zgodził się Ron.
Oboje zamknęli drzwi i razem zaczęliśmy oddalać się korytarzem. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się za rogiem, usłyszeliśmy coś, co sprawiło, że serce mi zamarło - wysoki, zduszony wrzask, który dochodził wyraźnie zza drzwi, które chłopcy właśnie zamknęli.
— To była łazienka dziewczyn! — pisnęłam. — Hermiona!
Popędziliśmy i z hukiem otworzyliśmy drzwi. Hermiona przywarła do ściany naprzeciw drzwi, wyglądając, jakby miała za chwilę zemdleć. Troll zbliżał się do niej, wyrywając po drodze krany.
Akcja działa się tak szybko, że dokładnie nie pamiętam co się potem wydarzyło. Dookoła słychać było wrzaski, łomot rzucanych rzeczy i eksplozje ciskanych nieporadnie zaklęć. Kiedy w końcu udało nam się przyćmić trolla, używając zaklęcia Wingardium Leviosa i rzucając w niego jego własną maczugą, Hermiona odezwała się jako pierwsza:
— On umarł?
— Chyba nie — odpowiedział Harry.
Nagle usłyszeliśmy odgłosy kroków. Do łazienki szybko wkroczyli profesor McGonagall i profesor Snape.
— Co wy sobie w ogóle myślicie? — zapytała McGonagall z furią w głosie. — Macie szczęście, że was nie pozabijał!
— Pani profesor... proszę... oni szukali mnie — powiedziała Hermiona.
— Panna Granger! — powiedziała profesor McGonagall wyraźnie zdziwiona jej obecnością.
— Ja poszłam szukać tego trolla, bo myślałam, że sama dam sobie z nim radę...
Wyraźnie zdziwiliśmy się. Hermiona Granger kłamiąca jak najęta?
— Gdyby mnie nie znaleźli, już bym była martwa. Nie mieli czasu kogoś wezwać. Kiedy tu wpadli, on już chciał ze mną skończyć.
Staraliśmy robić takie miny, jakby cała ta opowieść była wiarygodna.
— Panno Granger, skąd ci przyszło do głowy, że poradzisz sobie sama z górskim trollem?
Hermiona zwiesiła głowę. Odebrało mi mowę. Hermiona była ostatnią osobą, która mogła zrobić coś sprzecznego z regulaminem szkolnym, a oto udawała, że to zrobiła, żeby wybawić ich z opresji. To tak, jakby Snape zaczął częstować ich cukierkami!
— Panno Granger, Gryffindor stracił przez to dziesięć punktów — oświadczyła profesor McGonagall. — Bardzo się na tobie zawiodłam — teraz zwróciła się do nas. — No cóż, mieliście dużo szczęścia, bo niewielu pierwszoroczniaków dałoby radę z dorosłym górskim trollem. Każdy z was zarobił dla Gryffindoru po dziesięć punktów. Możecie odejść.
Od tego czasu zaprzyjaźniliśmy się z Hermioną. Są takie wydarzenia, które — przeżyte wspólnie — muszą się zakończyć przyjaźnią, a znokautowanie trzymetrowego trolla górskiego na pewno jest jednym z nich.

1.07.2017

Rozdział 3

Na szczęście piątek powoli dobiegał końca. Wieczór spędziliśmy na wspólnej herbatce u Hagrida:
— A jak tam wasz brat, Charlie? — zapytał nas Hagrid. — Bardzo go lubiłem... miał rękę do zwierząt.
Kiedy Ron zaczął opowiadać Hagridowi o Charliem i jego sukcesach w tresowaniu smoków, Harry wziął do ręki kawałek gazety leżący na stole pod przykrywką na dzbanek. Był to artykuł wycięty z "Proroka Codziennego" o najnowszym włamaniu do banku Gringotta. Włamano się do pustej krypty, bo na szczęście tego samego dnia właściciel ją opróżnił.— Hagridzie! — zawołał Harry. — To włamanie wydarzyło się akurat w moje urodziny! Może nawet wtedy, gdy my tam byliśmy!
Hagrid odchrząknął nerwowo i posłał spojrzenie gdzieś wgłąb swojej chatki. Mężczyzna od tego momentu stał się bardzo małomówny, dlatego postanowiliśmy uciekać do zamku na kolację. Po drodze Harry zdradził nam swoje nietypowe podejrzenia co do dziwnego włamania?

— Tego samego dnia, najprawdopodobniej jeszcze przed włamaniem byliśmy z Hagridem w dwóch kryptach. Jedna była moja, a druga nie wiadomo kogo. Miała numer 713. W środku była tylko jedna, mała paczuszka, którą Hagrid zabrał ze sobą, mówiąc że to sprawy Hogwartu. Może było to coś ważnego? Może właśnie tego szukali złodzieje?
— Bardzo możliwe — zgodziłam się. — Skoro nie chciał ci powiedzieć, znaczy że to sprawa ściśle tajna, tylko między nim a Dumbledore'em.— W sumie racja, ale co cennego mogło znajdować się w tak małej paczuszce?  zdziwił się chłopak.— Tego nie wiemy  wzruszyłam ramionami.
Po obfitej kolacji poszliśmy od razu do dormitoriów i zasnęliśmy najlepsze. 

Rano, zaraz po przebudzeniu się, długo myślałam nad wydarzeniami z wczorajszego wieczoru. Czy Harry na pewno miał rację? Czy na pewno dobrze połączył ze sobą fakty?
Razem z Hermioną zeszłyśmy do pokoju wspólnego, gdzie zastałyśmy już Harry'ego i Rona. Żywo o czymś rozmawiali, jednak gdy tylko podeszłyśmy bliżej, chłopcy umilkli.
— Jesteście już  powiedział Ron.  Chodźmy w takim razie na śniadanie.
Bez słowa, w dziwnie napiętej atmosferze zeszliśmy do Wielkiej Sali na ucztę. Nie byłam zbytnio głodna, dlatego nałożyłam sobie małą porcję owsianki, którą szybko zjadłam. Czekając na swoich przyjaciół, wzięłam do ręki najnowsze wydanie "Proroka Codziennego" przyniesione przez Errola. Chciałam za wszelką cenę znaleźć jakiś ciekawy nagłówek związany z wtargnięciem do Gringotta, ale sprawa najwyraźniej ucichła. Nie działo się nic ważnego, co czyniło gazetę zwyczajnie nudną.
— Chcecie poczytać?
Ron przeżuwając kawałek wędzonego łososia, wziął pismo do ręki i wzrokiem przeleciał tekst. Zaraz jednak z niechęcią odłożył ją na bok i dalej skupił się na jedzeniu.
Gdy wszyscy w końcu napełnili swoje żołądki, w spokoju poszliśmy do wieży Gryffindoru. Wygodnie rozsiedliśmy się w fotelach i dopiero wtedy zauważyliśmy, że pierwsza raz w Hogwarcie strasznie się nudzimy. Od niechcenia podeszłam do tablicy ogłoszeń. 
— W następnym tygodniu pierwsze zajęcia z latania! — pisnęłam entuzjastycznie. — W końcu!
Wyraźnie zainteresowany Ron podszedł do mnie i także spojrzał na małą karteczkę papieru, przykuwającą wzrok:
— O nie! Ze Ślizgonami!
— Dopóki nie poznałem Malfoya, sądziłem że nie ma gorszych ludzi od mojego wujostwa. Jednak są — powiedział Harry, wzdychając.
Wspólnie zaśmieliśmy się.
— Malfoy to dziwny koleś. Tak samo jak jego ojciec. Oboje są strasznie cyniczni i oziębli.
— Ale spokojnie, nie ma co się nimi przejmować — powiedziałam, znowu siadając na kanapie. — Bynajmniej nie warto.
Harry przytaknął.


***

Cały weekend spędziliśmy na wspólnym wałęsaniu się po zamku, hasaniu po błoniach albo siedzeniu w pokoju spólnym przed kominkiem do późnego wieczora. Już od poniedziałku zaczęły się wcześniej zapowiedziane lekcje latania na miotle. Hermiona była bardzo zestresowana pierwszą próbą lotu, dlatego wypożyczyła z biblioteki Qudditch przez wieki. przy śniadaniu studiując wszystkie ciekawostki i porady w niej zawarte. Niestety quidditch to nie teoria i nie idzie tego wykuć na pamięć.
Latanie na miotle odbywało się na zewnątrz, co pozwalało nam złapać trochę świeżego powietrza. Słońce grzało dzisiaj stosunkowo mocno, jak na jesienne dni.
— Dzień dobry, Gryfoni, dzień dobry Ślizogni. — przywitała nas pai profesor , a potem zwróciła się do jakiejś dziewczynki. — Witaj, Amando.
Po drugiej stronie małego placu, na którym ćwiczyliśmy, stała grupka Ślizgonów. Od razu wiadomo było, że będziemy mieć z nimi naukę latania,
Pani Hooch z uwagą przeleciała spojrzeniem naszą czwórkę. Był to jednak wzrok o wiele cieplejszy niż profesora Snape'a czy Binnsa — wzrok pełny determinacji i uznania. Jej siwe, krótkie włosy mierzwił wiatr i teraz sprawiała wrażenie trochę poważnej. Stosunkowo jednak uchodziła za całkiem miłą i wydawało mi się, że jak na razie to najbardziej sympatyczna nauczycielka w szkole.
— Zacznijmy lekcję. Stańcie po lewej stronie swoich mioteł, a potem wyciągnijcie rękę i zawołajcie: ''Do mnie!''. Miotła powinna natychmiast wykonać wasze polecenie, jednak jeśli się nie udało, próbujcie dalej.
Raptownie rozległa się wrzawa. Wszyscy rozpaczliwie próbowali zmusić swoje miotły do wykonania rozkazu. Niektórym udało się to od razu, inni musieli próbować wielokrotnie. Największe problemy miał chyba Ron, któremu miotła przywaliła z całej siły w nos i Neville, który sam w sobie robił to jakoś nieporadnie. W końcu jednak wszyscy trzymali miotły w rękach.
— Na trzy wzbijacie się w powietrze — oznajmiła pani Hooch i zaczęła powoli odliczać. — 1... 2....
Neville raptownie odbił się od ziemi i uniósł się na kilka stóp. Na jego twarzy malowała się mina przerażenia. Chłopak zaczął wymachiwać nogami na wszystkie strony, co spowodowało, że wzniósł się jeszcze wyżej. W rezultacie skończył na lataniu w te i we wte, aż w końcu zaczepił się o jakiegoś wiszącego gargulca i spadł na ziemię. Niestety pani Hooch musiała zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego, zostawiając nas samych.
— Jeśli wracając, zobaczę kogoś na miotle, będzie mógł się pakować do domu zanim zdąży powiedzieć słowo "Quidditch".
Wszyscy rozejrzeliśmy się gorączkowo i stanęliśmy w zwartej grupce. Gdzieś dalej zauważyliśmy jednak smukłą sylwetkę schylającą się nisko do ziemi:
— O, patrzcie. Ten kretyn zgubił swoją przypominajkę  Draco Malfoy obracał w swojej dłoni piłeczkę, którą Neville'owi podarowała babcia. Gdy chłopiec czegoś zapomniał, kula robiła się czerwona, co pozwalało mu przypomnieć daną rzecz.
— Zostaw to Malfoy! To nie twoje! — Warknął Harry.
— No i co z tego? — Draco wdrapał się na miotłę. — Jeśli chcesz, to złap ją, Potter!
Chłopak poszybował wysoko w górę, a Harry nie zastanawiając się, szybko pomknął za nim. Hermiona zaczęła mruczeć pod nosem jakiś niezrozumiałe słowa sprzeciwu, twierdząc zapewne, że to strasznie ryzykowne i nieodpowiedzialne posunięcie.
Raptownie Malfoy celowo wypuścił kulę z rąk, rzucając ją daleko w stronę zamku. Harry leciał prędko za piłeczką i w ostatnim momencie przed zderzeniem z murem, udało mu się ją złapać.
— Harry! Harry! Udało ci się! — Zaczęliśmy krzyczeć, gdy chłopak zszedł na ziemię. 
Niestety, nim zdążyliśmy nacieszyć się heroicznym czynem Harry'ego, na plac wparowała profesor McGonagall. Wszyscy raptownie umilkli.
— Harry Potter, za mną! - Powiedziała surowym tonem.
Chłopiec niechętnie wysunął się z tłumu i poszedł za nauczycielką.
— Wyrzucą go! — Pisnęła Hermiona. — Mówiłam, żeby tego nie robił!
Teraz było jednak za późno. 
Zaraz po całym incydencie wróciła pani Hooch i musieliśmy kontynuować zajęcia. Bardzo chciałam żeby Harry został z nami w Hogwarcie. Polubiłam go.
Na następnej przerwie udało nam się odnaleźć Harry'ego na jednym z korytarzy. Rozmawiał z jakimś starszym chłopakiem, ale nie udało mi się usłyszeć ich rozmowy. Gdy tylko nas zauważył, od razu przyszedł się przywitać.
— Nie wyrzucili mnie ze szkoły — powiedział, uspakajając nas. — Wręcz przeciwnie — dostałem się do szkolnej drużyny quidditcha. Będę grał na pozycji szukającego.
— Co? Harry! Jesteś najmłodszym reprezentantem Gryffindoru w dziejach szkoły! — Wrzasnął z przejęciem Ron.
— Wiem. Tylko że... ja nie umiem grać w quidditcha...
— Umiesz. I to nawet bardzo dobrze  — powiedziała Hermiona, a potem ponagliła nas ręką. — Chodźcie, coś wam pokażę.
Szliśmy kilkoma zawiłymi korytarzami, a wtedy dostaliśmy się gdzieś, gdzie było dużo różnych pucharów. Musiał to być jakiś pokój z nagrodami za zasługi dla szkoły. Na każdej z nagród napisane było nazwisko właściciela, a na jednej z nich widniało: "Dla Jamesa Pottera, najlepszego szukającego w szkole".
— Widzisz? — Zapewniła Hermiona.
— Harry! Nigdy nie mówiłeś, że twój tata był w tym taki dobry! — rzekł zafascynowany Ron. — Ojejku... ale fajnie!
— Nawet nie wiedziałem — mruknął niepewnie Harry. 
Potem musieliśmy się rozstać. Harry poszedł na spotkanie, na którym kapitan drużyny Gryfonów miał wytłumaczyć mu wszystko, czego będzie potrzebował na najbliższy mecz.
Zostawiając Harry'ego samego, całą trójką poszliśmy do pokoju wspólnego, wesoło przy tym rozmawiając. Byliśmy tak podekscytowani pierwszym dniem w szkole, że musieliśmy wyrzucić trochę emocji z siebie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru usiedliśmy dookoła okrągłego stolika przy oknie i wyciągnęliśmy jedną z plansz do magicznych szachów. Ron zaczął uczyć Hermionę podstawowych zasad gry i widać było, że nawet jej się to spodobało. Podpierając rękoma podbródek, przyglądałam im się z zaciekawieniem i szło im całkiem nieźle. W końcu przyszła kolej na mnie i ciągle zmienialiśmy się miejscami. Nie zauważyliśmy jak szybko zleciał czas. Na zewnątrz zrobiło się teraz całkiem ciemno i musieliśmy zapalić świece. O dziwo byliśmy sami w pokoju wspólnym, co dało nam trochę luzu. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a nadeszła pora kolacji. Wszyscy zeszliśmy wesoło do Wielkiej Sali, ciągle dyskutując o pięknie rozegranych partiach szachów. Zajadając pyszne przekąski, w pierwszym momencie nie zwróciliśmy uwagi na Harry'ego, który właśnie dosiadł się do stołu.
— I jak? Opowiadaj!
— Najpierw Oliver Wood, kapitan drużyny, pokazał mi wszystkie piłki i wytłumaczył, która do czego służy. W skrócie, największa z nich to kafel, dwie pozostałe to tłuczki i ostatnia — najmniejsza — nazywa się złoty znicz. Jako szukający mam ją złapać. Od następnego tygodnia zaczynam treningi.
— Ojej, z chęcią polatałabym na miotle — wydusiłam w końcu z siebie. — Tak dawno nie latałam.
— O tak, ja też — rozmarzył się Ron. — Chciałbym być w drużynie Gryfonów. Fred i George są pałkarzami. Ja mógłbym być ścigającym albo nie! Obrońcą!
— Najpierw niech przyjmą cię do drużyny, dopiero potem możesz snuć marzenia — zaśmiałam się. — Znając twoje szczęście, mogliby cię przyjąć jedynie, gdyby Harry był kapitanem i to on decydowałby o obsadzie.
— Jeszcze zobaczymy — prychnął chłopak.
— Ooo... wy też umiecie grać w quidditcha? — Zapytał Harry ze zdumieniem.
— Jasne! — Ron uśmiechnął się. — Ale ja jestem od niej lepszy!
— Chciałbyś! — Zaśmiałam się. — Ja jestem o niebo lepsza!— Ja jestem lepszy! — Warknął Ron.
— Właśnie że ja! — Prychnęłam.
— Nie, bo ja! — Wtrącił wesoło Harry.
Całą czwórką wybuchnęliśmy śmiechem.
Po skończonej uczucie zebraliśmy się i powoli szliśmy w kierunku pokoju wspólnego. Na nasze nieszczęście spotkaliśmy się z Draco Malfoyem:
— Zjadłeś już ostatnią kolację, Potter? O której godzinie masz pociąg powrotny do świata mugoli?
— Widzę, że teraz, na ziemi i w towarzystwie twoich koleżków wróciła ci odwaga, co Malfoy? — zadrwił Harry.
— Mogę w dowolnej chwili sam się z tobą zmierzyć — powiedział Malfoy, zaciskając pięści. — Dziś o północy. Pojedynek czarodziejów. Tylko różdżki. Co jest? Nie słyszałeś jeszcze o pojedynku czarodziejów? 
— Jasne, że słyszał — rzekł poważnie Ron. — Ja jestem jego sekundantem.
— Świetnie. Moim jest Crabbe. Spotykamy się w Izbie Pamięci. Jest zawsze otwarta.
Gdy Malfoy w końcu się odczepił, Harry posłał nam niepewne spojrzenie:
— Co to jest pojedynek czarodziejów? — zapytał. — I kto to jest sekundant?
— Sekundant zastępuje walczącego, jeśli ten polegnie — mruknęłam.
— Ale ludzie giną tylko w prawdziwych pojedynkach. Wiesz, z prawdziwymi czarodziejami. Wy możecie najwyżej strzelić w siebie kilkoma iskrami i na pewno nie zrobicie sobie krzywdy — dodał Ron.— Nie znam żadnych zaklęć. Nie wiem jak się bronić.
Razem z Ronem wzruszyliśmy ramionami.
— Rąbnij go w nos albo coś — dodał Ron.
Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu, nie mieliśmy ochoty się do siebie odzywać. Dopiero gdy znów zasiedliśmy w pokoju, Ron zapytał:
— To co teraz robimy? Szachy mi się znudziły.
— Nie wiem jak wy, ale ja jestem okropnie zmęczona — powiedziała Hermiona, ziewając. — I proszę was, nie róbcie żadnych głupstw. Nie idźcie na ten pojedynek.
Ron z Harrym wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jednak pójdą.
— Ja w sumie też idę spać  — dodał Ron, wstając od stołu i patrząc na rozrzucone pionki po całym stole — Przegrana sprząta planszę.
Wiedziałam, że miał na myśli mnie. Posłałam bratu surowe spojrzenie, jednak nie miałam siły się z nim kłócić i bez słowa wzięłam się za składanie. 
— Pomogę ci — zaoferował Harry.
Wspólnie złożyliśmy szachy do pudełka i odłożyliśmy je na parapet.
— Dzięki — powiedziałam, uśmiechając się lekko, z powrotem siadając przy stole. — Nie jestem jeszcze zmęczona — podparłam głowę ręką i dmuchnęłam na włosy, żeby odsunąć je z twarzy.
Przez chwilę zapanowało przenikliwe milczenie, a potem Harry zapytał:
— Długo już gracie w quidditcha?
— Ojej, od dzieciństwa. Fred i George, nasi starsi bracia, zawsze zabierali nas na pola za norą i tam ćwiczyliśmy. 
— Za norą? — Zapytał chłopak ze zdziwieniem. — Gdzie ona jest?
Roześmiałam się, a Harry chyba się trochę zawstydził, bo zrobił się cały czerwony.
— To nasz dom. Nazwaliśmy go norą, bo w sumie przypomina typową norę — tutaj przerwałam na chwilę i naprostowałam sprawę, gdyby Harry wyobraził sobie, że mieszkamy nie wiadomo gdzie. — Ale nie dosłownie. 
Oboje zaśmialiśmy się krótko.— Masz dużo rodzeństwa, prawda? — zapytał znowu Harry.
— Strasznie dużo. Najstarsi, Bill i Charlie skończyli już szkołę, Fred z Georg'em są na trzecim roku, no i jest jeszcze Ginny, o rok ode mnie młodsza — skończyłam wyliczanie i spytałam, chcąc podchwycić temat. — A ty masz rodzeństwo?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że do potencjalnie głupie pytanie i czasami warto pohamować swoją ciekawość, dlatego przeprosiłam chłopaka.
— Nic nie szkodzi — odpowiedział. — Nie mam rodzeństwa.
Znowu zapanowała cisza.
— Czyli jednak chcecie iść na ten pojedynek? — zapytałam.
— Nie chcę wyjść na głupka — powiedział Harry, uśmiechając się sztucznie.
— Mogę iść z wami?
— Czemu nie — chłopak posłał mi przyjazne spojrzenie.
Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie podejrzliwie, aż w końcu przerwałam kontakt wzrokowy, mówiąc:
— Ja już chyba pójdę się położyć, musimy być wypoczęci. Dobranoc — wstałam od stołu i raptownie odwróciłam się jeszcze w kierunku chłopca — I obudźcie mnie o północy, bo pewnie będę spać jak zabita.
— Och, w porządku. Do później — odpowiedział Harry i oboje rozeszliśmy się na swoje strony.


22.03.2017

Rozdział 2

Następnego dnia słońce przygrzewało, a jego blask wpadał przez wielkie okna dormitorium dla dziewcząt. Niechętnie podniosłam się z mojego łóżka i odwiedziłam łazienkę. Rozczesałam włosy, ubrałam swoją czarną szatę i wróciłam z powrotem. Spakowałam potrzebne książki do torby i zerknęłam na plan zajęć. Niespokojnie rozglądnęłam się dookoła, prawie pewna że o czymś zapomniałam, jednak za nic nie widziałam o czym. Zignorowałam dziwne przeczucie i już miałam wychodzić z dormitorium, gdyby nie jeden drobny szczegół. Pokój byłby teraz praktycznie całkowicie pusty, gdyby nie śpiąca jeszcze Hermiona. Wydało mi się to nieco dziwne, bo mogłabym się wręcz założyć, że to ja wstanę ostatnia. Ostrożnie podeszłam do jej łóżka i spojrzałam na nią. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam jej obudzić, jednak do głowy wpadła mi myśl, że dziewczyna mogłaby się zezłościć. Z drugiej strony głupio by było, gdyby spóźniła się na śniadanie. Delikatnie szturchnęłam ją za ramię.
— Hermiona...  Szepnęłam.  Wstawaj, za dziesięć minut śniadanie.
Odpowiedziało mi niezadowolone mruczenie.
Usiadłam obok niej. Rozejrzałam się dookoła z zakłopotaniem i spróbowałam jeszcze raz:
— Hermiona  powtórzyłam, nieco wyższym tonem.  Chcesz się spóźnić?
Dziewczyna podniosła się i oparła się na poduszkach. Ziewnęła, po czym całkowicie wstała z łóżka. Przez chwilę przyglądała mi się z wyrzutem, zaraz jednak jej spojrzenie padło na zegar. 
— Dziesięć minut!  Pisnęła, wyraźnie rozbudzona.
Jak oparzona wyleciała z dormitorium, trzaskając drzwiami. Nie minęła chwila, a wróciła ubrana niestarannie w czarną szatę. Jej włosy nadal były bardzo roztrzepane. Przyglądała mi się swoim nieprzytomnym wzrokiem, mówiąc:
— Chodź... 
Obie zeszłyśmy na dół. W pokoju wspólnym nikogo nie było, wszyscy zdążyli wyjść na śniadanie. Skierowałyśmy się w stronę dziury pod portretem i wyszłyśmy z wieży Gryffindoru. Po drodze do Wielkiej Sali udało nam się napotkać Rona i Harry'ego, którzy żywo o czymś rozmawiali. 
— Cześć  przywitałam się z nimi przyjaźnie.  Jak tam?
— W porządku  powiedział Harry przyjaźnie. 
— Nie wiem jak wy, ale ja się trochę boję pierwszej lekcji  mruknął Ron, włączając się raptownie do dyskusji.  Coś czuję, że nie będzie łatwo.
— Na pewno nie będzie łatwo — dodała Hermiona, kręcąc przy tym głową. — To w końcu nasz pierwszy dzień, a niektóre przedmioty są naprawdę złożone i wymagają sporych umiejętności...
— Tak, tak, bardzo interesujące, Hermiono  Ron rzucił jej krzywe spojrzenie.  Chodźmy już na śniadanie, bo umieram z głodu!
— Jak zwykle  szepnęłam, ale na szczęście brat mnie nie usłyszał.
Dalej szliśmy w milczeniu. Udało nam się zająć wolne miejsca przy stole Gryfonów w sam raz na rozpoczęcie śniadania. Złote kieliszki i półmisy znowu wypełniły się różnymi pysznościami. Budynie, owsianki, wędzone łososie, parówki, a także różne zupy mleczne i jajka sadzone wyrosły nam przed nosem jak grzyby po deszczu. Od razu złapaliśmy za nasze ulubione przekąski, połykając je tak szybko, że o mało byśmy się nie udławili. Nikt z nas chyba nie chciał spóźnić się na pierwsze zajęcia.
Przez długi czas milczeliśmy, skupieni na posiłku. W trakcie pojawiła się sowia poczta. Errol nieporadnie zrzucił najnowsze wydanie ''Proroka Codziennego'' które wpadło do owsianki Rona, ochlapując go. Bez namysłu wybuchnęłam śmiechem, przerywając milczenie. Brat rzucił mi złośliwe spojrzenie i otworzył gazetę. Przeczytał jeden z większych nagłówków, przewertował ją i odłożył na bok, wyraźnie niezainteresowany. Harry spojrzał się na czasopismo i złapał je do ręki. 
— Mogę?  zapytał.
— Jasne.
Chłopak, podobnie jak Ron, zatrzymał się dłużej przy wytłuszczonym tytule, a następnie zaczął czytać zwartą treść artykułu. Uważnie przejrzał fotografię z ruchomym wizerunkiem obecnego Ministra Magii, o którym tata opowiadał nam wiele razy. Mężczyzna ze zdjęcia przyglądał nam się uważnie, jakby uśmiechając się krzywo. Harry przewrócił kilka stron, a potem podrapał się po głowie. Wydawało się że chce coś powiedzieć — otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
W tym samym czasie odstawiłam pustą miseczkę po owsiance na bok. Dłonią przetarłam ubrudzone usta, a potem podniosłam się energicznie z miejsca.
— Zaraz zaczyna się lekcja, chodźcie.

***

Minął pierwszy tydzień szkoły, a Hogwart zaczął zadziwiać mnie jeszcze bardziej niż dotychczas. Było tu sto czterdzieści różnych schodów i chyba równie dużo sal oraz pracowni poszczególnych przedmiotów. W środy na przykład o północy na wieży astronomicznej studiowaliśmy niebo, poznając nazwy różnych gwiazd i ruchy planet. Trzy razy w tygodniu wychodziliśmy z zamku do cieplarni na zajęcia pod okiem pani Sprout, na których uczyliśmy się hodować rośliny i jak robić z nich użytek. Najnudniejsza była chyba historia z profesorem Binnsem, który mówił tak ociężałym głosem, że przez sam słuchanie chciało mi się ziewać. Od czasu do czasu spoglądałam na Rona, którego twarz wykrzywiona była w lekkim grymasie. Tylko Hermiona słuchała z uwagą i podparłszy ręką brodę, patrzyła ze skupieniem na nauczyciela.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było chyba to, że pan Binns wcale nie przypominał normalnego profesora. Za życia musiał być tak smutny, że teraz zamienił się w ducha. Czasami przez swoją nieuwagę przenikał przez biurko albo podchodząc do tablicy, wsiąkał w nią, przypadkiem przelatując najprawdopodobniej do sąsiedniego pomieszczenia. Wiele razy zapadał w drzemkę, podczas gdy my zapisywaliśmy stosy długich notatek.
Profesor Flitwick, nauczyciel zaklęć, był tak małym i śmiesznym człowieczkiem, że musiał stawać na stosie książek, żeby widzieć coś spoza biurka nauczyciela. Często wydawał śmieszne odgłosy i dosłownie pałał emocjami na dźwięk nazwiska Harry'ego.
Profesor McGonagall była już całkiem inną nauczycielką. Podchodziła do swojego przedmiotu o wiele bardziej surowo, niż inni nauczyciele. Była bardzo bystra i energiczna, a także bardzo utalentowana. Posiadała zdolność zamiany w zwierzę i często na przerwach w takiej postaci przesiadywała w swojej klasie.
— Transmutacja jest najbardziej złożonym i niebezpiecznym rodzajem magii, jakiego będziecie się uczyć w Hogwarcie — zaczęła. — Każdy, kto będzie rozrabiał, opuści klasę i już do niej nie wróci.
Żeby zaprezentować swoje magiczne umiejętności zmieniła katedrę stojącą w klasie w świnię, a następnie świnię znowu w katedrę. Szczerze nie mogłam się doczekać, aż też nauczymy się czegoś podobnego, ale jak się okazało, nie było nam to dane. Skupiliśmy się głównie na zapisywaniu rozmaitych regułek i wskazówek, pomijając magiczne sztuczki. Dopiero pod koniec lekcji dostaliśmy zapałkę, którą mieliśmy przemienić w zwykłą igłę. Nic nadzwyczajnego, a przy okazji nikomu się to w ogóle nie udawało. No, może oprócz Hermiony, która zrobiła to bez problemu i sama nie wiem kiedy oraz w jaki sposób tego dokonała. Może je po prostu podmieniła? Nie wiem. McGonagall oczywiście od razu zauważyła postępy młodej czarownicy i pokazała całej klasie jak powinna wyglądać udana transmutacja w igłę.
Najbardziej wyczekiwaliśmy przedmiotem była jednak obrona przed czarną magią. Jak się potem okazało, odczuliśmy wielki zawód. Profesor Quirrell, nauczyciel przedmiotu, strasznie się jąkał i ciągle nosił śmieszny turban na głowie. Jego zajęcia wcale nie przypominały w ogóle prawdziwej obrony przed czarną magią, a jedynie skrawek tego, co rzeczywiście mogłoby się tak nazywać.
W piątek na nasze nieszczęście mieliśmy dwie godziny eliksirów razem ze Ślizgonami. Zajęliśmy miejsca przy jednym stole, gdzie akurat zmieściły się cztery osoby. W pomieszczeniu byłoby praktycznie całkowicie ciemno, gdyby nie blask kilku pochodni. Panowała tu pewnego rodzaju nieprzyjemna atmosfera. Na półkach poustawiane było tysiące różnych fiolek i kolb, a każda wypełniona została czymś innym. 
Po kilku minutach do klasy wkroczył wysoki i szczupły mężczyzna z długimi do ramion, tłustymi czarnymi włosami. Ubrany był w ciemną szatę, która powiewała, gdy kroczył przez salę. Kiedy przeszedł obok naszego stołu, posłał nam przeszywające spojrzenie. Stając na środku, swój zimny wzrok nadal utkwiony miał w naszej czwórce.
— W tej klasie nie będzie żałosnego machania różdżkami, ani rzucania zaklęć. Na tych zajęciach nauczycie się przede wszystkim zawiłej techniki sporządzania eliksirów. Ja jestem Severus Snape i będę waszym nauczycielem...
Mężczyzna okropnie przedłużał sylaby co brzmiało równie nieprzyjaźnie z jego przesadną powagą i cynicznym głosem. W ogóle nie dziwiłam się, dlaczego ten mężczyzna jest opiekunem Slytherinu, idealnie by się tam nadawał.
Raptownie facet przemknął obok mnie, mało nie wywracając przyrządów stojących na stole. Całą czwórką popatrzeliśmy się na niego krzywo. Miał w sobie coś takiego, co od pierwszego spotkania mnie odpychało. Byłam pewna, że to on jest najgorszym nauczycielem w tej szkole.
Na szczęście mężczyzna usiadł w końcu za biurkiem i zaczął odczytywać listę obecności. Zatrzymał się gdzieś po środku i z kpiącym uśmieszkiem zwrócił się do klasy:
— Harry Potter... Nasza nowa gwiazda!
Gdzieś z głębi klasy, przy stolikach Ślizgonów, usłyszeliśmy głośne parsknięcie śmiechem. Draco Malfoy wraz ze swoimi wiernym towarzyszami — Crabbem i Goylem zakrywali twarze, niemal nie dusząc się. Snape spojrzał się na nich, ale nie spiorunował ich jakąś kąśliwą uwagą, ani nie odjął punktów. 
— Dobra, Potter! — powiedział znienacka nauczyciel . — Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
Harry próbował za wszelką cenę nie patrzeć się w zimne oczy profesora, więc wodził po klasie. Ręka Hermiony raptownie wystrzeliła w górę, czego można się było spodziewać po lekcji transmutacji. Ta dziewczyna wiedziała wszystko!
— Nie wiem, panie profesorze — odpowiedział Harry.
— Hmmm, czyli sława to nie wszystko... Spróbujmy jeszcze raz, Potter. Gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem, żebyś znalazł mi bezoar?
Mina Harry'ego mówiła sama za siebie: bezo co? 
Hermiona znowu wyciągnęła rękę w górę, mało nie wypadając ze swojej ławki. Niestety, jak się spodziewaliśmy, Harry znowu nie znał odpowiedzi na pytanie. 
— Chyba nie zaglądałeś do książek, Potter?
Harry spuścił na chwilę głowę, ale zaraz znowu ją podniósł, słysząc następne pytanie profesora:
— Jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym?
Tym razem Hermiona wstała, ale Snape udawał, że jej nie widzi. Nadal skupiony był na Harrym. 
— Nie wiem — odpowiedział cicho Harry. — Myślę jednak, że Hermiona wie, więc dlaczego pan jej nie zapyta?
— Siadaj — Snape warknął na Hermionę, co bardzo mnie zezłościło. — Dowiedz się, Potter, że asfoldeus i piołun dają napój usypiający, znany nawet jako wywar żywej śmierci. Bezoar to kamień, który tworzy się w żołądku kozy, a chroni on przed wieloma chorobami i zatruciami. Jeśli chodzi o mordownik i tojad, to jest to jedna i ta sama roślina, znana również jako akonit. 
Raptownie Snape urwał i spojrzał się po klasie:
— Dlaczego tego nie zapisujecie?
W klasie zapanował hałas, wszyscy zaczęli sięgać po zeszyty i pióra.
— Potter, twoja ignorancja pozbawiła właśnie Gryffindor jednego punktu.
Później było jeszcze gorzej niż przedtem, a jeszcze kilka minut temu miałam wrażenie, że gorzej być nie może. Profesor podzielił wszystkich w pary i kazał sporządzić prosty napój — o ile dobrze zapamiętałam — leczący — z czyraków. Ja trafiłam do Harry'ego. Nasza praca ciągle była nadzorowana przez Snape'a. Krytykował wszystkie nasze niedociągnięcia i błędy. Nie udzielał dobrych rad, przyglądał się tylko jak niezdarnie mieszamy wszystkie składniki. Jedyną osobą, która robiła to dobrze — według profesora — był ten głupi Malfoy. Snape wyraźnie go faworyzował, co nie podobało się reszcie uczniów. Właśnie komentował kolejny świetny wyczyn Dracona, gdy nie wiadomo skąd zaczął wydobywać się jakiś odór. Zaraz okazało się, że to Neville zmajstrował coś przy kociołku Seamusa, z którym pracował i wywar wylał się na podłogę, tworząc wielką plamę. 
— Co za idiota! — warknął na Longbottoma, który zaczął szlochać. — Oh, zaprowadźcie tego niezdarę do skrzydła szpitalnego — tymczasem jednym machnięciem różdżki posprzątał bałagan i teraz zwrócił się znowu do Harry'ego:
— Dlaczego mu nie pomogłeś, co? Myślałeś, że jeśli jemu coś nie wyjdzie, to ty na tym zyskasz? Kompletny egoizm, Potter. Straciłeś kolejny punkt dla swojego domu. A twoja partnerka? Co, też nie wiedziała? Myślałem, że masz przynajmniej inteligentną dziewczynę... Tracicie jeden punkt dla Gryffindoru.
Miałam ochotę coś powiedzieć, ale Ron szturchnął mnie zza przeciwnego stołu. 
— Nie prowokuj go — szepnął mi na ucho — bo będzie jeszcze gorzej. 
Minęło zaledwie kilka minut, gdy ta męczarnia dobiegła końca. Wszyscy ucieszyliśmy się w duchu, że lekcja się skończyła i wybiegliśmy z sali. Byłam już niemal pewna, że teraz najgorsze mamy już za nami. Nie sądzę, żeby był ktoś jeszcze, kto jest od niego gorszy i surowszy. Ciągle jednak nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo nienawidził Harry'ego. Co, zazdrościł mu sławy? To, że wyróżnia się wśród innych, nie znaczy, że musiał nauczyć się całego podręcznika przez wakacje. A Hermiona? Hermionę całkowicie olał!


24.01.2017

Rozdział 1

 Dziwna dziewczyna  mruknął Ron. Chyba jej nie polubię.
 Racja, zachowywała się nieco dziwnie  — odpowiedziałam, na co Harry pokiwał głową.
Przez chwilę zapanowała przenikliwa cisza. Chłopcy zaczęli wpatrywać się w krajobraz malujący się za oknem. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, a otaczające nas lasy dodawały mroku całemu otoczeniu. Wszyscy znaleźliśmy się w stanie półprzytomności i nie odbieraliśmy wszystkich bodźców zewnętrznych. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi znów wyrwał nas z zamyślenia. Tym razem nie była to przemądrzała Hermiona Granger, ani nikt inny, kto byłby z nami w miarę przyjaznych stosunkach. Z korytarza wyłoniło się trzech chłopców.
— To prawda? — zapytał jeden z nich. — W całym pociągu mówią, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
— Tak — odpowiedział Harry, patrząc się na chłopaka podejrzliwie.
Teraz widać było, że jego wzrok padł na dwóch chłopców znajdujących się bardziej z tyłu. Byli tędzy i mieli paskudne miny. 
— Och, to jest Crabbe, a to Goyle — rzekł blady chłopiec lekceważącym i chłodnym tonem. — A ja jestem Malfoy. Draco Malfoy. 
Ron zakrył usta i próbował zamaskować ciche parsknięcie śmiechu. 
— Śmieszy cię moje imię, tak?  W każdym razie ty nie musisz mi się przedstawiać. Ojciec mi opowiadał , że wszyscy Weasleyowie są rudzi, piegowaci i mają więcej dzieci niż ich na to stać — tu spojrzał się na mnie.
— Licz się ze słowami, kolego! — wstałam i już miałam rzucić się na chłopca, ale wtedy Ron powstrzymał mnie i przywołał z powrotem na siedzenie.
Draco Malfoy znowu zwrócił się do Harry'ego:
— Wkrótce się przekonasz, Potter, że pewne rodziny czarodziejów są o wiele lepsze od innych. Nie warto przyjaźnić się z tymi gorszymi  wzdrygnął się.  Mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz.
Wyciągnął do niego rękę, ale Harry jej nie uścisnął.
— Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy — powiedział chłodno i zmierzył Draco wzrokiem.
Policzki Malfoya lekko się zaróżowiły.
— Na twoim miejscu uważałbym bym na słowa, Potter — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Jak nie będziesz bardziej uprzejmy, może cię spotkać taki sam los jak twoich rodziców. Oni też nie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Zadajesz się z hołotą, a potem możesz wpakować się w niezłe bagno.
Harry z Ronem wstali.
— Powtórz to — powiedział Ron, a twarz zrobiła mu się równie czerwona jak włosy. Bardzo się zdenerwował.
— Bo co, może nam dołożysz? — zakpił Malfoy, wyszczerzając zęby.
— Jeśli zaraz nie wyjdziecie... — zaczął Harry, ale jak widać, nie czuł się z tym pewnie i urwał.
— Ale nam się wcale nie chce wychodzić, prawda, chłopaki?
— Och, bo nie wytrzymam — wstałam i wtedy moja pięść znalazła się prosto na nosie Malfoya. — Spadajcie stąd albo zaraz sama was stąd wyniosę.
Malfoy spłoszył się raptownie i szybko wybiegł na korytarz. Dwóch osiłków najwidoczniej także stchórzyło i pobiegli zaraz za Draco, aż się za nimi kurzyło.

Ron spojrzał się na mnie z otwartą gębą:
— Nie myślałem, że jesteś do tego zdolna! Nigdy nie skrzywdziłaś nawet muchy!
— Sama nie wiedziałam, że potrafię kogoś uderzyć. Bardzo się na nich zdenerwowałam. Te tępaki nie będą obrażać mojej rodziny, ani moich przyjaciół!
Nie minęła chwila, a do przedziału znowu ktoś wpadł. Tym razem ponownie odwiedziła nas Hermiona Granger.
— Co tu się dzieje? — zapytała, gdy zauważyła, że całą trójką zastygliśmy w wyrazie tryumfu.
Wszyscy zignorowali jednak jej pytanie i Ron zwrócił się do Harry'ego:
— Spotkałeś już tego Malfoya?
— Tak, poznaliśmy się na Pokątnej u Madame Maklin. Wtedy wydawał się nawet w porządku — zapewnił Harry. 
— Słyszałem o jego rodzinie — powiedział ponuro Ron. — Maczali palce w czarnej magii. Wiesz, swój do swego. Jego ojciec to straszny i cyniczny człowiek.
Nagle brat zwrócił się do Hermiony:
— Coś się stało, że znowu do nas przyszłaś?
— Och nie, wszystko w porządku. Lepiej się pospiesznie i załóżcie czarne szaty. Chciałam wam powiedzieć, że zaraz dojeżdżamy.
Jechaliśmy tylko kilkanaście dobrych minut, gdy pociąg rzeczywiście zatrzymał się na małej stacji. Jedynym światłem, jakie oświetlało nam drogę była dziwna lampa trzymana przez wielkiego, grubego mężczyznę. Jego wesołe, ciemne ślepia wystające spod gęstej brody wbiły wzrok w całą grupę pierwszoroczniaków. Gdy w końcu wyłowił spojrzeniem Harry'ego, przywitał się z nim, a zaraz potem rzekł do reszty uczniów:
— No, pirszoroczni — powiedział. — Chodźcie za mną.
Wszyscy ruszyliśmy za tym wielkoludem. Z daleka zauważyliśmy jak starsi uczniowie zmierzają gdzieś w przeciwną stronę. Byłam nieco ciekawa w jaki sposób oni dostają się do zamku. Znają drogę na pamięć? Pewnie tak.
Przez chwilę panowała przenikliwa cisza, zaraz jednak szepnęłam, zbliżając się nieco do Harry'ego. Pod wpływem czystej ciekawości zapytałam:
— Wiesz kto to?
— Kto? — Zdziwił się chłopak.
— No on. Ten mężczyzna.
— Aaa, to jest Hagrid. Gajowy Hogwartu.
— Skąd go znasz? — zapytał Ron.
— Poznałem go w moje jedenaste urodziny. To właśnie dzięki niemu dowiedziałem się, że jestem czarodziejem i jak naprawdę zginęli moi rodzice. Ciotka z wujem zawsze powtarzali mi, że mieli wypadek samochodowy.
— To okropne! — wypaliła Hermiona. — Jak mogłeś przez tyle lat nie wiedzieć kim jesteś?! Nigdy nie zauważyłeś, że dzieje się coś dziwnego w twoim pobliżu?
Harry jednak zignorował jej pytanie i kontynuował dalej opowieść o swoim spotkaniu z Hagridem:
— Razem byliśmy w Dziurowym Kotle i na zakupach na ulicy Pokątnej. Zabrał mnie do banku Gringotta i kupił sowę  — Hedwigę. 
Razem z Ronem zrobiliśmy takie miny, jakbyśmy zachłysnęli się powietrzem:
— Też chciałabym mieć sowę — mruknęłam. — Najlepiej taką białą i puchatą. W domu mamy tylko Errola, ale on już jest stary. Jego brązowe pióra posiwiały ze starości i niestety chyba ma coś ze wzrokiem bo nie zawsze uda mu się trafić przez otwarte okno.
— No, ja tam mam swojego Parszywka — odpowiedział wesoło Ron. — Najpierw mieli go moi starsi bracia, potem oddano go mnie. Jest w naszej rodzinie już dwanaście lat.
— Trochę długo jak na zwykłego szczura — dodała Hermiona.
Ron wzruszył ramionami:
— Może jest zaczarowany? — zapytał sam siebie.
Wszyscy zamilknęliśmy na chwilę. Hagrid prowadził nas teraz ścieżką na obrzeżach jakiegoś lasu. Z daleka słychać było pohukiwanie sów i ciche odgłosy magicznej zwierzyny. Byłoby praktycznie całkowicie cicho, gdyby nie głośne szuranie naszych butów o żwir, którym wysypana była cała dróżka. Dodatkowo ziemia drżała lekko przy krokach olbrzyma.
Nie szliśmy długo. Po zaledwie kilku minutach marszu znaleźliśmy się na krańcu drogi, gdzie malowało się teraz jezioro z dziwnie przenikliwą, błyszczącą wodą. Po drugiej stronie, na wzgórzu tkwił potężny stary zamek z milionem strzelistych wieżyczek i niezliczoną ilością sal. W największej z nich świeciły się teraz żółtawe światła.
— Hogwart — westchnęła z zadowoleniem Hermiona. — Jest przepiękny, prawda?
Całą trójką pokiwaliśmy głowami na znak zgody.
— Dobra, piroszoroczni — mruknął nasz przewodnik. — Pakujcie się do łódek. Tylko spokojnie! Najlepiej po trzy lub cztery osoby, żeby nie przesadzić. 
Dopiero teraz w oczy rzuciły mi się urocze drewniane łódeczki stojące przy brzegu. Gdy podeszliśmy bliżej, zauważyłam że każda z nich na dziobie ma umieszczoną latarnię. Momentalnie każda z nich zapłonęła pomarańczowym blaskiem.
— Magia — szepnął Hagrid, puszczając do nas oczko. — Dobra! Odbijamy od brzegu! — powiedział, gdy wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach.
Płynęliśmy jakiś czas do celu. Widoki były po prostu nieziemskie. Razem z Harrym, Ronem i Hermioną, z którymi zajęłam łódkę, ciągle wymienialiśmy zdania pełne zachwytu. Raptownie cały strach i tęsknota za domem minęła. Wiedziałam, że to mój świat. Moje nowe życie. 
Mój nowy dom.
W końcu udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu. Pospiesznie dostaliśmy się do wnętrza ogromnego zamku, gdzie czekała na nas już jedna z nauczycielek. Na sobie miała piękną, szmaragdowozieloną szatę, a jej ciemne włosy upięte w kok jakby same wskazywały, że jest człowiekiem poważnym. Zanim wszyscy zdążyliśmy ustawić się w miarę równo, Hagrid oznajmił do niej:
— Pirszoroczni, pani profesor McGonagall.
— Dziękuję ci, Hagridzie.
Dopiero teraz zauważyłam, że za kobietą są drzwi. Bezszelestnie uchyliła je, a naszym oczom ukazała się sala wejściowa. Przez jakiś czas szliśmy za profesor McGonagall. W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce. Zostaliśmy wprowadzeni do wielkiej komnaty. Zza ścian słychać było ożywione rozmowy i byłam pewna że to tam przebywają wszyscy starsi uczniowie. 
— Witajcie w Hogwarcie — powiedziała pani profesor. — Uczta rozpoczynająca nowy rok szkolny za chwilę się rozpocznie, zanim jednak będziecie mogli zająć miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do swoich domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna w tradycji szkoły. Wasz przyszły dom będzie zastępować waszą rodzinę. Będziecie mieć razem zajęcia, będziecie wspólnie spać w waszych dormitoriach i spędzać czas w pokoju wspólnym albo na błoniach. 
— Jak to będzie się odbywać? — Spytał któryś z odważniejszych pierwszoroczniaków. 
— To bardzo proste. Są cztery domy. Gryffinodr, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Każdy dom ma swoją historię, którą tworzycie właśnie wy, uczniowie. Na podstawie wszego charakteru Tiara Przydziału zdecyduje, w którym domu powinniście się znaleźć. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi. Za osiągnięcia dostawać będziecie punkty, które na końcu roku zostaną podliczone i dom z największą ich liczbą dostanie Puchar Domów. Za wasze przewinienia punkty będą odejmowane, więc radzę się pilnować! Ceremonia odbędzie się za kilka minut. Radzę się przygotować. Wrócę, gdy będziecie gotowi.
I wyszła z komnaty. 
Wśród grupy rozległy się nerwowe szepty. Wszyscy byli zdenerwowani. Mój oddech także przyspieszył.
Na dobrą sprawę nie miałam się czego bać, z pewnością i tak trafię do Gryffindoru. Mimo tego miałam jakieś wrażenie, że to po prost nie możliwe. Zaraz jednak przypomniał mi się Fred i George. Skoro oni zostali przydzieleni do Gryfonów, to ja tym bardziej powinnam sobie z tym poradzić. 
— W porządku, możemy iść — profesor McGonagall wróciła i teraz poprowadziła nas do dziwnie ogromnych drzwi. Otworzyła je, a wtedy naszym oczom ukazała się Wielka Sala. Teraz już wiedziałam, dlaczego jest tak nazywana. Nigdy nie mogłam sobie wyobrazić tak wielkiego i wspaniałego pomieszczenia. Nerwowo zaczęliśmy przeciskać się między czterema stołami, zapełnionymi starszymi uczniami szkoły.
W końcu zatrzymaliśmy się przed ławą nauczycieli, twarzą odwracając się do reszty uczniów. Dopiero teraz spostrzegłam, że sklepienie pełne lewitujących świec pokazuje ciemne niebo upstrzone gwiazdami. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że tu w ogóle nie ma sufitu.
— Jest zaczarowane — szepnęła Hermiona, widząc moje zdumienie. — Czytałam kiedyś o tym, bardzo ciekawa historia.
Profesor McGonagall ustawiła przed nami stołek, a na nim starą czapkę. 
Pewnie to Tiara Przydziału!
Na początku panowało milczenie, zaraz jednak tiara zaczęła powtarzać wiersz o czterech domach. Dało się wywnioskować, że mamy po prostu usiąść, założyć czapkę na głowę, a ona powie nam w jakim domu powinniśmy być. Proste? Nie do końca.
Nazwiska pierwszych uczniów zostały wyczytane. Na zmianę słychać było nazwy różnych domów. Teraz Hermiona Granger. Tiara po dłuższym zastanowieniu umieściła ją w Gryffnidorze. Potem był ten głupi Draco Malfoy. Nie mrugając powiekami usiadł na stołku. Tiara nie zdążyła dokładnie opaść mu na głowę, a ten już został przydzielony do Slytherinu. Następnie był Harry, który też w końcu został przydzielony do Gryffinodru. Przez stół Gryfonów przeszły wrzaski zachwytu, ktoś krzyknął z daleka: ''Mamy Pottera, mamy Pottera!''. Pewnie to Fred i George znowu się wygłupiali.
''Weasley, Laura'', usłyszałam raptownie. 

Zrobiło mi się gorąco. Serce biło mi w oszalałym tempie i z trudem usiadłam na stołku.
— Trudne, bardzo trudne... Mądrość, o tak, inteligencja... Odwaga, szczerość, wrażliwość... i ambicja! Gdzie by cię przydzielić? Trudna sprawa, większość Wesley'ów dostała się do Gryffindoru. Owszem, pasujesz tam... Może jednak Slytherin?
— Proszę, nie chcę do Slytherinu, proszę, nie chcę do Slytherinu — szepnęłam, w głowie próbując wyobrazić sobie siebie w szacie z godłem Slytherinu.
— Hmmm, nie do Slytherinu? — zapytała zdumiona czapka.  Pasowałabyś tam. W takim razie... Może Ravenclaw? 
— Nie! Nie Ravenclaw!
— Gryffindor?
— Tak! Błagam, Gryffndor, błagam!
Tiara drgnęła i powiedziała na głos — Niech ci będzie: GRYFFINDOR!
Przez chwilę poczułam się najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Jest, udało się! Dostałam się do Gryffindoru! Cały stres automatycznie uleciał ze mnie. Nogi, które wcześniej miałam jak z ołowiu, wróciły do swojego pierwotnego stanu. Byłam niezmiernie wdzięczna tiarze, że wysłuchała mojej prośby i przydzieliła mnie właśnie tutaj.
Zaraz po mnie do Gryfonów dołączył także Ron. Nie wiem co bym zrobiła sama bez brata. Właściwie razem z Harrym i Hermioną znaliśmy się od niedawna, ale nie chciałabym być rozdzielona także z nimi. Czułabym się chyba źle, gdybym jako jedyna była gdzie indziej. Taka samotna.
Bez namysłu usiadłam przy stole razem z trójką moich przyjaciół. Profesor Dumbledore, który był dyrektorem Hogwartu wypowiedział teraz mowę witającą nas w nowym roku szkolnym. W swojej wypowiedzi zapowiedział nadchodzącą biesiadę.
Gwałtownie wszystkie stoły zapełniły się złotymi talerzami, kubkami i półmiskami. Było tu chyba wszystko — od wyboru do koloru! Kotlety schabowe, steki, bekony, kiełbaski, pieczone i gotowane ziemniaczki, a nawet różnego rodzaju sałatki. Kątem oka spojrzałam się na Rona, który w rękach trzymał już dwie wielkie pałki z kurczaka i pałaszował je łapczywie. Ach, jaki z niego flejtuch!
Widać było, że Hermiona skarciła go wzrokiem, ale on nawet tego nie zauważył. Prawdopodobnie był teraz w swoim świecie 
— jedzenie i on. To wszystko, czego brakowało mu do szczęścia. No, a co najlepsze, że mógł — przepraszam za określenie — żreć ile wlezie, a nadal był chudy jak patyk.
Raptownie bez najmniejszego uprzedzenia całe jedzenie zniknęło, a w jego miejscu pojawiły się teraz różne desery. Bez zastanowienia złapałam za lody śmietankowe, po czym nałożyłam je sobie na talerz. Wszystko smakowało tutaj niebiańsko! Były to chyba najlepsze potrawy jakie w życiu jadłam... Nawet obiady domowe to przy tym pestka. Z czystej ciekawości spytałam się Percy'ego:
— Ej, Percy... Takie uczty macie tu codziennie?

— Z reguły tak, ale już nie tak bardzo obfite jak ta. Zawsze są trzy dziennie  śniadanie, obiad i kolacja.
No nieźle, pomyślałam.
Wszystko jest tutaj takie inne, ale zarazem zadziwiające. Przykładem kolejnej niezwykłości Hogwartu mogłyby być na przykład duchy, które teraz wesoło brykały po całej Wielkiej Sali. Widok był niesamowity, jednak jeśli któryś z duchów przeleciał przez ciebie, czułeś przeszywające zimno. Niespodziewanie spod stołu Gryfonów wyłonił się teraz kolejny duch, do którego rudowłosy Ron zagadnął wesoło:
— Wiem kim jesteś! To ty jesteś duchem Gryffindoru. Prawie Bezgłowy Nick, mam rację?

— Owszem, ale wolałbym aby zwracano się do mnie ''Sir Nicholasie'' — zaczął, ale przerwał mu Seamus Finnigan, chłopiec o dziwnie piaskowych włosach.
— Prawie bezgłowy? Co to znaczy? Jak można być prawie bezgłowym?
Duch zrobił nieco krzywą minę i widać było, że wyraźnie poczuł się urażony jego pytaniami.

— Można — powiedział i łapiąc się za ucho, odchylił sobie głowę, która opadła na ramieniu, odsłaniając wnętrze szyi. Nie wyglądało to zbyt apetycznie, ale z pewnością mógł być to pewien powód do dumy, w końcu jest to rzadka umiejętność. Sir Nicholas popatrzył się na nas i widząc nasze zdumione spojrzenia, znowu umieścił swoją głowę na odpowiednim miejscu.
— No, nowi Gryfoni — wyraźnie jego humor się poprawił. — Nie wiecie jeszcze wielu rzeczy, ale mam nadzieję, że wkrótce się wszystkiego nauczycie. A przy okazji, że dzięki wam uda nam się w końcu zdobyć nasz utracony dawno Puchar Domów — na te słowa, duch spojrzał się smutnym wzrokiem na stół Slytherinu.
Zaraz po tym znikły też wszystkie smakowite desery, co chyba oznaczało że uczta dobiega końca. Owszem, miałam rację. Dumbledore, powstał i wszyscy zrobili to samo. Zaśpiewaliśmy wspólnie jakąś piosenkę, fałszując przy tym niemiłosiernie. Dyrektor jednak był zachwycony i mruczał sam do siebie: 
— Ach, muzyka, piękna muzyka!
Powiedział nam jeszcze kilka słów pożegnalnych. Przypomniał, że mamy nie wchodzić do Zakazanego Lasu (tu spojrzał się na Freda i Georga), ani nie wchodzić na trzecie piętro. Następnie poprosił prefektów, aby zaprowadzili uczniów swoich domów do dormitoriów. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc i zaczęliśmy podążać za Percym. Szliśmy krętymi drogami, docierając wkrótce do wielkiej, pustej sali wypełnionej ruszającymi się schodami. Na ścianach kwadratowego pomieszczenia wisiały różne obrazy, które przedstawiały ciekawe postaci historyczne. Hogwart z każdą kolejną sekundą wydawał się coraz piękniejszy i zadziwiający. Biło od niego ciepłą atmosferą, a kamienne mury zamku dodawały miłego klimatu. Szybkim krokiem udało nam się dostać na jedne z par schodów i migiem znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru. Percy stanął przed portretem z jakąś niezwykle grubą damą, która później faktycznie okazała się być Grubą Damą. Wypowiedział dziwnie brzmiące hasło: Caput Draconis i radził je zapamiętać. Naszym oczom ukazała się teraz dziura, przez którą musieliśmy przejść. Gdy udało nam się wgramolić do środka, zauważyliśmy przytulne, okrągłe pomieszczenie. Na środku, przed kominkiem stała czerwona kanapa z kilkoma fotelami. Musiał to być pokój wspólny.
Percy ręką wskazał jedne drzwi, mówiąc, że jest tu dormitorium dziewczyn i drugie, mówiąc, że jest tu dormitorium chłopców. Bez namysłu pożegnałam się z Ronem i Harrym, a potem razem z Hermioną poszłyśmy na górę, do naszego pokoju. 
— Uczta była wspaniała, nie? — Zapytała mnie brązowooka.
— Taaak, była cudowna... — Odpowiedziałam sennie.
Dalej już nie pamiętam co było, bo zasnęłam, oddając się swoim snom.