11.07.2017

Rozdział 6

Zbliżało się Boże Narodzenie. Śnieg już od połowy grudnia pokrywał wiecznie zielone błonia Hogwartu i wszystko wyglądało teraz jak posypane warstwą cukru pudru. Jezioro zamarzło na dobre i spokojnie można byłoby się na nim ślizgać. Kilka sów, którym udało się przebijać każdego ranka przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przechodzić kurację u Hagrida.
Wszyscy nie mogliśmy doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffinodru i w Wielkiej Sali ogień ciągle huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy chłód, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę. Żeby się ogrzać, trzymaliśmy się jak najbliżej gorących kociołków z wrzącymi miksturami w środku.
— Naprawdę żal mi — powiedział Draco Malfoy na jednej z lekcji eliksirów — tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.
Kiedy to mówił, patrzył na Harry'ego. Crabbe i Goyle zachichotali. Harry, który właśnie odważał porcję sproszkowanego kręgosłupa skorpeny, zignorował ich.
— Nie przejmuj się nimi — dodałam, aby jakoś załagodzić sytuację.
Od meczu quidditcha Malfoy zrobił się jeszcze bardziej dokuczliwy. Był wściekły z powodu przegranej Slytherinu i kpił z wielkiego wyczynu Harry'ego. Uwielbiał także szydzić z jego sieroctwa i dzieciństwa spędzonego u mugoli.
Harry rzeczywiście nie zamierzał wracać na święta do państwa Dursleyów. Profesor McGonagall obeszła wszystkie domu, spisując uczniów, którzy zostają w zamku, i Harry natychmiast wpisał się na listę. Ja razem z Ronem i naszymi braćmi także zostawaliśmy w Hogwarcie, bo nasi rodzice wybierali się do Rumuniim by odwiedzić Charliego.
Po lekcji eliksirów, gdy chcieliśmy wyjść z lochów, stwierdziliśmy, że korytarz jest zablokowany prze wielką jodłę, spod której wystają dwie olbrzymie stopy. Po donośnym głosie poznaliśmy, że za drzewkiem kryje się Hagrid.
— Cześć, Hagrid! Pomóc ci? — zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
— Nie dzięki. Dam radę, Ron!
— Może byście przestali blokować przejście, co? — rozległ się za nimi zimny głos Malfoya. — Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę albo jak szkoła skończy z tobą? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, no nie?
Ron rzucił się na Malfoya, ale w tej samej chwili na szczyt schodów dotarł Snape.
— WEASLEY! 
Ron puścił przód szaty Malfoya.
— Został sprowokowany, panie psorze — powiedział Hagrid, wystawiając swoją wielką, włochatą głowę zza jodły. — Malfoy obrażał jego rodzinę.
— Może i tak było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid — rzekł chłodno Snape. — Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że tylko tyle. Ruszajcie stąd, wszyscy.
Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się obok drzewka, rozsiewając wokoło igły i śmiejąc się głupio.
— Nienawidzę ich obu — mruknął Harry. — Malfoya i Snape'a.
— Głowa do góry, Boże Narodzenie za pasem — powiedział Hagrid. — Wiecie co? Chodźcie ze mną i zobaczcie Wielką Salę, wygląda naprawdę ekstra.
Poszliśmy wspólnie za Hagridem i jego drzewkiem do Wielkiej Sali, której dekorowaniem byli zajęci profesor McGonagall i profesor Flitwick.
— Ach, Hagrid, ostatnie drzewko... postaw je tam w rogu, dobrze?
Sala wyglądała naprawdę wspaniale. Festony ostrokrzewu i jemioły wisiały na wszystkich ścianach, a wokoło stało ze dwanaście pięknych jodeł. Niektóre migotały maleńkimi sopelkami, inne jarzyły się setkami świec.
— Ile dni zostało wam do ferii świątecznych? — zapytał Hagrid.
— Tylko jeden — odpowiedziałam. — To mi o czymś przypomniało! Harry, Ron, Hermiono, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
— Och, tak, masz rację — rzekł Ron, odrywając oczy od profesora Flitwicka, który wyczarowywał różdżką złote bombki i wieszał na gałązkach właśnie dostarczonego drzewka.
— Do biblioteki? — zdziwił się Hagrid, wychodząc za nimi z sali.  Tuż przed feriami? Macie bzika czy jak?
— Och, tu nie chodzi o naukę — wyjaśnił mu Harry. — Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu, próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.
— Co robicie? — Hagrid wytrzeszczył oczy. — Słuchajcie... mówiłem wam już... zostawcie to. Nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.
— My tylko chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym — powiedziałam.
— Chyba że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu — dodał Harry, spoglądając na nas. — Przewaliliśmy już setki książek i nic nie możemy znaleźć... Daj nam tylko jakąś wskazówkę... Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko.
— Nic nie powiem.
— No to musimy szukać sami — rzekł Harry i zostawiliśmy Hagrida samego, z kwaśną miną, spiesząc do biblioteki.
Od czasu, gdy Hagridowi wymsknęło się to nazwisko, rzeczywiście przeglądaliśmy książki w poszukiwaniu jakichś informacji o Flamelu, bo  jak dotąd — był to jedyny sposób, by dowiedzieć się, co chciał wykraść Snape. Kłopot polegał na tym, że nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć, bo nie wiedzieliśmy, co takiego mógł zrobić ten Flamel, by znaleźć się w jakiejś książce. A biblioteka była ogromna: dziesiątki tysięcy ksiąg, setki półek, tysiące rzędów. Hermiona sporządziła sobie listę tematów i tytułów, które postanowiła sprawdzić, natomiast Ron chodził wzdłuż półek i wyciągnął woluminy na chybił trafił. Bez namysłu powędrowałam do działu Ksiąg Zakazanych. Niestety, żeby korzystać ze zgromadzonych tam dzieł, trzeba było mieć specjalne pozwolenie na piśmie od któregoś nauczyciela, a doskonale wiedziałam, że żaden mi go nie da. Były tam księgi zawierające tajemnice czarnej magii, której w Hogwarcie nigdy się nie nauczało, a dostęp do nich mieli wyłącznie uczniowie starszych lat, uczący się zaawansowanej obrony przeciw czarną magią.
— Czego szukasz? — zapytała pani bibliotekarka.
— Niczego — odpowiedziałam niechętnie, udając obojętną.
— Więc lepiej stąd zmykaj — powiedziała ostro pani Pince.
Wspólnie opuściliśmy bibliotekę, żałując, że nic nie mogliśmy znaleźć. Ustaliliśmy, że nie będziemy pytać o wskazówki pani Pince, mimo że bibliotekarka z pewnością mogłaby nam pomóc. Poszukiwania prowadziliśmy już od dwóch tygodni, ale niestety nadal nic nie znaleźliśmy. Zapominając na chwilkę o Nicolasie Flamelu poszliśmy na obiad.
***

W końcu ferie się rozpoczęły. Hermiona wyjechała na święta do domu, a my razem z Ronem i Harrym zostaliśmy w zamku. W wieży Gryffinodru wiało pustkami i czasami samotne siedzenie przy kominku wydawało się strasznie monotonne. W wolnych chwilach Ron zaczął uczyć Harry'ego gry w szachy czarodziejów, a ja siedziałam, przyglądając im się z zafascynowaniem. 

W wigilę Bożego Narodzenia wszyscy poszliśmy na wieczorną ucztę, zajadając się wszystkimi świątecznymi potrawami. Uczniów było niewiele, ale mimo tego panowała miła atmosfera. Można było częstować się małymi petardami, z których wylatywały słodycze i wydawało się to całkiem ciekawym pomysłem na drobne świąteczne upominki. Postanowiłam schować kilka małych petard do kieszeni, aby potem móc podzielić się nimi z Hermioną. Żadne z nas nie oczekiwało żadnych prezentów, dlatego bardzo zdziwiliśmy się, gdy po powrocie do pokoju wspólnego zobaczyliśmy stos paczuszek pod choinką.
— Wesołych świąt — powiedzieliśmy do siebie wzajemnie i poszliśmy odpakowywać prezenty.Złapałam niepewnie za paczuszkę zaadresowaną do mnie. Rozpakowałam ją, a wtedy moim oczom ukazał się bordowy sweterek ze złotą literką L na środku i wielka tabliczka czekolady — prezent od rodziców.
Harry z Ronem także dostali sweterki od naszej mamy. Harry dostał także flet od Hagrida i tajemniczy prezent od nieznajomego. Dołączona była tylko karteczka z napisem: "Twój ojciec pozostawił to pod moją opieką, zanim umarł. Już czas, by wróciło do ciebie. Zrób z tego dobry użytek. Życzę ci bardzo wesołych świąt". Chłopak z błyszczącymi oczyma rozwinął paczkę, w której znajdował się jedwabny materiał. Zarzucił go na siebie, a wtedy jego tułów stał się niewidoczny.
— To peleryna-niewidka! — pisnęłam z zachwytem. — Osoba, która jest pod nią ukryta, staje się niewidzialna!
— Niemożliwe! — wykrzyknął Ron. — Twój tata musiał być jej poprzednim właścicielem!
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim zdążyliśmy nacieszyć się prezentem Harry'ego. W końcu jednak sen nas znużył i wszyscy poszliśmy do swoich dormitoriów, aby odpłynąć w krainę snu.
Długo jednak nie mogłam zasnąć. Przewracałam się i ciągle coś nie dawało mi spokoju. Starałam się za wszelką cenę zmrużyć oczy, ale wszystko mi w tym przeszkadzało. Wsłuchując się w ciszę nocy, usłyszałam czyjeś kroki w pokoju wspólnym. Zrywając się z łóżka, wyszłam z dormitorium, a wtedy zauważyłam Harry'ego z peleryną w ręku.
— Harry, dokąd idziesz? — zapytałam, ręką przecierając oczy.
Chłopak spojrzał się na mnie podejrzliwie.
— Do działu ksiąg zakazanych — powiedział po krótkim namyśle. — Idziesz ze mną?
W moich oczach pojawiły się wesoło brykające iskierki. 
Zapowiadała się kolejna przygoda.
Szybko wybiegliśmy z dormitorium i przemknęliśmy bezszelestnie do biblioteki. Tam, od razu przeszliśmy do działu ksiąg zakazanych. Przeglądaliśmy różne woluminy, a wtedy Harry natrafił na strasznie wrzeszczącą książkę. Z przestrachu podskoczyłam, niechcący zbijając lampę stojącą na stoliku. Na korytarzu usłyszeliśmy kroki i szybko schowaliśmy się pod peleryną. W pośpiechu wybiegliśmy z biblioteki uciekając przed zgubą. Wspięliśmy się kilka pięter wyżej,a  wtedy usłyszeliśmy głos.
— Polecił mi pan, panie profesorze, żebym natychmiast pana powiadomił, jeśli ktoś będzie chodził nocą po zamku, a ktoś był w bibliotece... w dziale ksiąg zakazanych.
Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy. To Snape rozmawiał z Filchem.
— W dziale ksiąg zakazanych? No, daleko nie uciekł, zaraz go złapiemy.
Pędem puściliśmy się do jakiś drzwi i zatrzasnęliśmy zamek. Odetchnęliśmy z ulga i rozejrzeliśmy się po pustym pomieszczeniu.
Żadne z nas jeszcze tu nie było. Po środku pokoju stało wielkie lustro, sięgające aż do sufitu, w bogato zdobionej ramie. Na szczycie ramy widniał napis: AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO. 
Zbliżyliśmy się do lustra. Bardzo dziwiłam się, gdy oprócz swojego odbicia zauważyłam tam Harry'ego, Rona i Hermionę na tle Hogwartu. Nie byliśmy jednak tacy jak teraz. Sądząc po wyglądzie, mieliśmy o wiele więcej lat. Może trzynaście, czternaście? Niedowierzająco wpatrywałam się w lustro. Harry też przeżył swojego rodzaju szok, bo musiał zatkać usta dłonią, żeby nie krzyknąć.
— Co tu widzisz? — zapytał z przejęciem.
— Naszą czwórkę na tle Hogwartu. A... a ty? 
Harry spojrzał się na mnie smutnymi oczyma i powiedział:
— Widzę tu swoich rodziców.
Bardzo chciałam móc go jakoś wesprzeć, pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Widziałam, że jest mu bardzo smutno i miałam wrażenie, że za wszelką cenę chciałby móc naprawdę spotkać się z mamą i z tatą. Chłopiec wpatrywał się błagalnie w lustro, rękę ostrożnie trzymając na powierzchni szkła. 
Staliśmy tak bardzo długo, przyglądając się swoim odbiciom. W końcu jednak stwierdziłam, że jest już bardzo późno i powinniśmy wracać. Idąc w kierunku wieży Gryffinodru zastanawialiśmy się, czego właśnie byliśmy świadkami. Co tak naprawdę pokazuje tajemnicze lustro?
Przyszłość? Przeszłość? A może zmarłych?


8.07.2017

Rozdział 5

Nadszedł listopad i zrobiło się bardzo zimno. Góry wokół szkoły pobielały, a na trawnikach pojawił się szron. Na dobre rozpoczął się sezon quidditcha. W sobotę Harry miał wystąpić w swoim pierwszym meczu po wielu tygodniach treningu: Gryfoni przeciw Ślizgonom. Od ostatniego wydarzenia w Noc Duchów nasza przyjaźń z Hermioną znacząco się przypieczętowała i Ron nie był już dla niej tak oschły jak dotychczas, wręcz przeciwnie, bardzo się polubili. Dziewczyna okazała się także bardzo pomocna i z chęcią podpowiadała Harry'emu w pracach domowych. Raz pożyczyła mu nawet książkę Quidditch przez wieki, która okazała się bardzo ciekawą lekturą.
W dniu poprzedzającym pierwszy mecz Harry'ego wszyscy wyszliśmy podczas przerwy na zimny dziedziniec, a Hermiona wyczarowała nam jasny, niebieski płomień, który można było zamknąć w słoiku. Staliśmy, grzejąc się przy nim, kiedy nagle pojawił się Snape. Zauważyłam, że profesor znacząco kuleje na jedną nogę. Skupiliśmy się blisko, by ukryć płomień, bo byliśmy niemal pewni, że wykorzystywanie magii do takich celów jest zabronione. Niestety nasze podejrzane miny same prosiły się o jakąś uwagę, dlatego Snape podszedł do nas, wyraźnie chcąc się do czegoś przyczepić. Nie zwrócił uwagi na płomień, ale wypatrzył książkę, którą Harry trzymał pod pachą.Obejrzał podręcznik bardzo dokładnie i surowym głosem stwierdził, że książek z biblioteki nie wolno wynosić poza obręb szkoły. Zabrał Harry'emu książkę i odjął Gryffindorowi pięć punktów.
— Ciekawe, co mu się stało w nogę — mruknął Harry.
— Nie wiem, ale mama nadzieję, że mu ostro dokucza — powiedział Ron.
Wieczorem wspólnie usiedliśmy przy kominku w pokoju wspólnym. Wszyscy byliśmy dosyć niemrawi i żadne z nas nie miało ochoty się do siebie odezwać. Harry sprawiał wrażenie, jakby coś mu leżało na duszy, dlatego po chwili oznajmił nam:
— Idę do Snape'a odzyskać tę książkę. Przecież nie odmówi mi, jeśli będzie przy tym jakiś inny nauczyciel.
— Idę z tobą — powiedziałam wesoło.
Oboje zeszliśmy na dół do pokoju nauczycielskiego i zapukaliśmy. Nie było jednak odpowiedzi. Zapukaliśmy ponownie. Nic. 

— Może Snape zostawił tam książkę? Warto spróbować — szepną Harry. — Uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka. 
W pokoju byli tylko Snape i Filch. Snape zadarł szatę ponad kolana. Jedna z jego nóg była zakrwawiona i poszarpana. Filch podawał mu bandaż.
— Okropna sprawa — mówił Snape. — Niby jak miałem uporać się z trzema głowami naraz?
Harry próbował jak najciszej zamknąć drzwi, ale wtedy Snape nas zauważył:
— POTTER! — wrzasnął. — WEASLEY!
Twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości. Puścił szybko skraj szaty, aby ukryć nogę. Harry głośno przełknął ślinę. Czułam, że robię się strasznie czerwona i najchętniej zapadłabym się teraz pod ziemię.
— Ja tylko chciałem zapytać, czy mógłby mi pan oddać moją książkę — powiedział Harry grzecznym tonem.
— WYNOŚCIE SIĘ! PRECZ!
Oboje puściliśmy się biegiem, zanim profesor zdążył pozbawić Gryffindor kolejnych punktów. Gdy znaleźliśmy się z powrotem w wieży, opowiedzieliśmy wszystko do Rona i Hermiony. 
— Wtedy w Noc Duchów, Snape próbował przejść zakazanym korytarzem, pamiętacie? — zwrócił się do mnie i do Rona. — On szukał tego, czego strzeże ten potwór! I stawiam moją różdżkę, że to on wpuścił do zamku trolla, żeby narobić zamieszania!
— Masz rację. Nie mam zaufania do tego Snape'a. Ale czego on szuka? Czego strzeże ten piekielny pies? — zapytał Ron. 

***

Ranek był słoneczny i mroźny. Wielką Salę wypełniał rozkoszny zapach pieczonych kiełbasek i podekscytowany gwar. Wszyscy szykowali się na pierwszy w tym roku mecz quidditcha.
— Musisz coś zjeść.
— Nie chcę.
— Chociaż trochę. Harry, proszę, zjedz coś — powiedziałam błagalnym tonem do Harry'ego.
Chłopak wbił w wzrok w pusty talerz:
— Nie jestem głodny.
— Harry, musisz mieć siły — powiedział Ron. — Przeciwnicy będą chcieli wyeliminować szukającego, a przyjdzie im to z łatwością, jeśli nie będziesz miał wystarczająco energii na grę.
Po śniadaniu pożegnaliśmy się z Harrym i powoli zaczęliśmy iść ku błoniom, aby zdążyć na mecz. O jedenastej na stadionie zebrała się chyba cała szkoła. Wielu uczniów miało lornetki i przyglądało się grze przez znaczne powiększenie. Ławki dla publiczności były umieszczone dość wysoko, ale w trakcie meczu czasami i tak trudno było zobaczyć, co dzieje się na boisku.
Wspólnie usiedliśmy w najwyższym rzędzie. Chwilę potem na stadion wyszły obie drużyny i sędzia — pani Hooch. Widać, że prowadziła żywą rozmowę z kapitanami drużyn, a potem wszystko raptownie ucichło i usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk gwizdka. Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze. Mecz się zaczął.
— Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla... cóż to za wspaniała ścigająca! No... i przy tym taka ładna... — powiedział Lee Jordan, komentator meczów.
— JORDAN! — skarciła go  McGonagall.
— Przepraszam, pani profesor.
— Świetne prowadzenie, zgrabny przerzut do Alicji Spinner, to nowe odkrycie Olivera Wooda, w zeszłym roku była w rezerwie... z powrotem do Johnson i... nie! Gryfoni tracą piłkę, kapitan Ślizgonów, Marcus Flint przejmuje kafla i natychmiast podrywa się w górę... szybuje jak orzeł... Wood, obrońca Gryfonów, znakomicie wyłapuje kafla, oddaje Katie Bell, co za wspaniały zwód, ograła Flinta, już jest wysoko, nurkuje i... OCH! To musiało zaboleć, tłuczek rąbnął ją w tył głowy. Kafel w posiadaniu Ślizgonów... Johnoson znowu ma kafla, przed nią nie ma nikogo, rusza do przodu... naprawdę, mknie jak jastrząb... wyminęła pędzący ku niej tłuczek... słupki są już blisko... strzelaj Angelino! GOL DLA GRYFONÓW!
Na trybunach rozległy się radosne wiwaty Gryfonów i jęki zawodu Ślizgonów.
— Patrzcie, to Hagrid! — powiedziałam, kiedy wielki mężczyzna zbliżał się do nas. — Zróbmy dla niego miejsce!
— Patrzyłem z mojej chaty — rzekł Hagrid, klepiąc wielką lornetkę, wiszącą mu na szyi — ale to nie to, co tutaj. Znicz się jeszcze nie pokazał, co?
— Nie — odrzekł Ron. — Na razie Harry nie ma zbytnio co robić.
— Unika kłopotów, bardzo dobrze — powiedział Hagrid, podnosząc lornetkę do oczu i wpatrując się w plamkę na niebie.
— Ślizgoni mają kafla — mówił Lee Jordan — ścigający Pucey unika dwóch tłuczków, mija obu Weasleyów, Bell, śmiga ku... zaraz, zaraz... czy to był znicz?
Przez trybuny przeszła narastająca fala szeptów.
Raptownie przeniosłam mój wzrok na Harry'ego i tylko na nim byłam przez cały czas skupiona. Chłopak musiał wypatrzyć złotą plamkę gdzieś niedaleko i zanurkował nieco niżej. Raptownie kapitan Ślizgonów umyślnie zablokował Harry'ego, tak że ten ledwo utrzymał się na miotle.
— FAUL! — ryknął cały tłum Gryfonów
Lee Jordan znowu zaczął komentować rozgrywkę:
— Tak więc... po tym oczywistym i odrażającym oszustwie...
— Jordan! — warknęła McGonagall.
— To znaczy... po tym jawnym, oburzającym faulu!
— JORDAN!
— No dobrze, już dobrze. Flint o mały włos nie zabił Pottera, co mogło się zdarzyć każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów. Wybija Spinnet, bez kłopotów, gra toczy się dalej, kafel wciąż w posiadaniu Gryfonów... Teraz Ślizgoni mają piłkę... Flint leci z kaflem... mija Spinnet... mija Bell... tłuczek trafia go prosto w twarz... mam nadzieję, że ma złamany nos... to był żart, pani profesor! Strzela... och, nie!
Ślizgoni ryknęli z radości. Karcącym wzrokiem przeleciałam po wszystkich zawodnikach i dopiero teraz zobaczyłam, że z Harrym jest coś nie tak. Jego miotła zaczęła skręcać na wszystkie strony, a on ledwo się na niej trzymał.
— Nie mam pojęcia, co ten Harry wyprawia — mruknął Hagrid, patrząc przez lornetkę. — Gdybym go nie znał, tobym powiedział, że stracił panowanie nad miotłą... ale przecież on nie może...
Raptownie widownia zamarła. Miotła Harry'ego gwałtownie podskoczyła, stanęła dęba, a Harry zsunął się z niej i zawisł na kiju, trzymając go jedną ręką. Z przerażeniem pisnęłam i zaczęłam rozpaczliwym wzrokiem wpatrywać się w Rona. Przytuliłam się do niego, a wtedy on uspokoił mnie.
— Spokojnie, nic mu nie będzie — po czym głośno przełknął ślinę — mam nadzieję.
— Może coś się stało, kiedy Flint go zablokował? — zapytał z przejęciem Dean Thomas.
— To niemożliwe — powiedział Hagrid roztrzęsionym głosem. — Miotle nic nie może zaszkodzić... oprócz czarnej magii... Żaden dzieciak nie mógłby za nic uszkodzić takiej miotły, jaką jest Nimbus Dwa Tysiące!
Na te słowa wyrwałam Hagridowi lornetkę z rąk i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać tłum.
— Co ty robisz? — zapytał Ron, szary na twarzy.
— Wiedziałam — mruknęłam. — Snape czaruje miotłę Harry'ego!
Ron chwycił lornetkę. Snape stał pośrodku trybuny naprzeciw nich. Oczy miał utkwione w Harrym i nieustannie coś mamrotał pod nosem.
— Co robimy? — zapytał Ron, pobladły na twarzy.
— Zaraz wracam — powiedziałam.
Zostawiając przyjaciół, przepchnęłam się ostrożnie do sektora, w którym stał profesor Snape i pobiegłam wzdłuż rzędu tuż za nim. Nawet nie zatrzymałam się, żeby powiedzieć "przepraszam", gdy niechcący popchnęłam profesora Quirella, tak, że wpadł na głowę do następnego rzędu. Kiedy dotarłam do Snape'a, kucnęłam i wyciągnęłam różdżkę. Dokładnie wypowiedziałam zaklęcie, którego nauczyła mnie Hermiona i wtedy z różdżki wystrzelił jaskrawy płomień — wprost na skraj szaty Snape'a.
Minęło kilka sekund, zanim Snape zorientował się, że jego peleryna płonie. Po jego krótkim wrzasku poznałam, że osiągnęłam to, co zamierzałam.
To wystarczyło. Miotła Harry'ego znowu zachowywała się normalnie i chłopak z powrotem mógł dosiąść miotły. Odetchnęłam z ulgą i resztę meczu postanowiłam obejrzeć tutaj, w ukryciu. Nie zdążyłam się obejrzeć, a Harry szybował już w dół. Wszyscy zobaczyli, jak zakrywał sobie usta rękami, jakby miał zwymiotować. Chłopak gwałtownie wylądował prawie na czworakach — zakaszlał — i coś złotego spadło mu na dłoń.
— MAMY ZNICZ! HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! — ryknął Lee Jordan.
Z widowni, na której siedzieli Gryfoni dało się słyszeć głośne wiwaty i piski na cześć Harry'ego. Mecz zakończył się ogólnym zamieszaniem. Szybko dołączyłam do Rona i Hermiony. Razem poszliśmy po Harry'ego, a wtedy Hagrid zaprosił nas do siebie na herbatę.
— To był Snape, czarował twoją miotłę, Harry — wyjaśnił mu Ron. — Laura go zobaczyła.
— Bzdury — rzekł Hagrid. — Niby dlaczego miałby to robić?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
— Czegoś się o nim dowiedzieliśmy — powiedział w końcu Harry. — W Noc Duchów próbował przejść koło psa o trzech głowach. Potwór go ugryzł. Sądzimy, że chciał ukraść to, czego strzeże pies.
Hagrid wypuścił z rąk dzbanek z herbatą.
— Skąd wiecie o Puszku? — zapytał.
— O Puszku?
— No tak... to mój pies. Kupiłem go od jednego Greka w pubie, w zeszłym roku... pożyczyłem go Dumbledore'owi, żeby pilnował...
— Czego pilnował? — zapytaliśmy chórem z zaciekawieniem.
— Co to, to nie, więcej wam nic nie powiem. Nawet nie pytajcie — odburknął Hagrid. — To ściśle tajne.
— Ale Snape chciał to ukraść! — dodał Harry.
— Bzdura — powtórzył Hagrid.
— Więc dlaczego chciał zabić Harry'ego? — zapytała Hermiona z wyrzutem.
— Potrafię poznać, czy ktoś rzuca zły urok — powiedziałam chłodno. — Trzeba mieć stały kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama widziałam.
— A ja wam mówię, że się mylicie! — zaperzył się Hagrid. — Nie mam pojęcia, dlaczego miotła Harry'ego tak się zachowywała, ale Snape nigdy by nie zabił ucznia! A teraz posłuchajcie mnie, wszyscy czworo! Grzebiecie w sprawach, które was nie dotyczą. To niebezpieczne. Zapomnijcie o tym psie, zapomnijcie o tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore'em a Nicolasem Flamelem!
— A więc w to jest zamieszany także jakiś Nicolas Flamel, tak? — zapytał Harry.
Hagrid już więcej się dzisiaj nie odezwał.


7.07.2017

Rozdział 4

— Laura, wstawaj — usłyszałam głośne pukanie w drzwi do pokoju. — No już, wstawaj!
Nieprzytomnie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek: 23:50. W dormitorium byłoby prawie całkiem ciemno, gdyby nie jasna poświata księżyca wpadająca nieprzytomnie przez niezasłonięte okna.
Naciągnęłam kapcie i złapałam różdżkę do ręki. Miałam wychodzić, gdy nagle usłyszałam przeraźliwe skrzypienie łóżka. Hermiona, wstając, powiedziała do mnie zaspanym głosem:
— Czyli jednak idziecie? Nawet ty, Laura?
Zignorowałam jednak dziewczynę i po omacku otworzyłam drzwi, udostępniając wejście chłopcom:
— Och, nie róbcie głupstw! — Hermiona ziewnęła.
Powiedziałam cicho: Lumos, a wtedy z końca różdżki wydobyło się białe światło, wyraźnie oświetlając cały pokój
— Skąd znasz to zaklęcie? — zapytał Ron podejrzliwie.
— Sama nie wiem. Kiedyś przeglądałam stare podręczniki do zaklęć Charliego i może przez przypadek coś zapamiętałam.
— Ogarnijcie się! Chcecie wylecieć ze szkoły przez głupiego Malfoya? — zapytała Hermiona z urazą w głosie.
— Hermiono, nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! — burknął Ron smętnie.
— Chyba nie chcesz żeby was wyrzucono, prawda? — zadrwiła dziewczyna.
— Jeśli nie puścisz pary z ust, nikt się o niczym nie dowie! — mruknął Harry.
Hermiona posłała mu jednak ostrzegawcze spojrzenie:
— Idę z wami albo możecie pakować się do domu.
Ron przytaknął:
— Dobra, chodź.
Całą czwórką wyszliśmy z dormitorium i na palcach zaczęliśmy cichutko skradać się do pokoju wspólnego. Tam, zaczajonego pośród kanapy i foteli, zastaliśmy Neville'a Longbottoma, który rzekł nieprzyjaznym tonem:
— Nie pozwolę! — chłopak stanął i nie chciał puścić nas do wyjścia. — Nie pozwolę na to, aby Gryffindor tracił przez was punkty!
Hermiona przewróciła oczami i zwróciła się do chłopca:
 —Wybacz, Neville, ale muszę to zrobić dla twojego dobra — wyciągnęła różdżkę i szepnęła: Petrificus Totalus!
Chłopak raptownie stał się sztywny i nieprzytomnie poleciał na ziemię. Wszyscy natychmiast podeszliśmy do niego i trochę wystraszyliśmy się jego skamieniałej miny.
— Nic mu nie będzie, rankiem wróci do żywych — zapewniła Hermiona i ponagliła osłupiałych chłopaków. — No już, chodźcie, bo się spóźnimy.
Szybko wyszliśmy przez dziurę od portretu i pędem pobiegliśmy do Izby Pamięci. Na korytarzu minęliśmy się jednak z duchem Irytkiem, który odwiedzał zamkowe miejsca i drażnił uczniów swoimi złośliwościami
— A dokąd się wybieracie? — zapytał drwiąco Irytek.
— Irytku, proszę, to tajemnica. Daj nam przejść — powiedziałam.
— Nie ładnie tak łamać szkolny regulamin, nie sądzicie?
— Spadaj, Irytku — warknął groźnie Ron.
— UCZNIOWIE SĄ NA KORYTARZACH! UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ! — wrzasnął przeraźliwie duch.
Raptownie usłyszeliśmy szybkie kroki dochodzące z Izby Pamięci. Na początku myśleliśmy, że to Malfoy, ale potem gdzieś w oddali rozległo się głuche miauczenie. W takim razie zbliżała się pani Norris, straszna kotka, strasznego woźnego — Filcha.
Czym prędzej pognaliśmy w przeciwną stronę, bo wiedzieliśmy, że wpadniemy w niezłe bagno, jeśli Filch nas dopadnie. Wspięliśmy się po schodach, a potem zakradliśmy się do jakiegoś ślepego zaułku z zamkniętymi drzwiami Odetchnęliśmy, ale wtedy kroki zrobiły się jeszcze głośniejsze. Woźny zbliżał się.
Ron rozpaczliwie pociągnął za klamkę od starych drewnianych drzwi:
— Zamknięte! — pisnął.
Wtedy Hermiona posłała mu karcące spojrzenie.
— Och, odsuń się — odepchnęła Rona łokciem. — Alohomora! — szepnęła, a wtedy drzwi otworzyły się na oścież. Wpadliśmy do środka, szybko zatrzaskując wejście. Nie zdążyliśmy usiedzieć minuty, bo nowa przeszkoda stanęła nam na drodze.
Gdzieś z tyłu na swoich włosach poczułam ciepły oddech, a potem ciche sapanie. Szybko odwróciłam się na pięcie i wtedy zobaczyłam wielkiego trójgłowego psa.
Razem zaczęliśmy krzyczeć wniebogłosy i czym prędzej zwialiśmy do pokoju wspólnego, ciągle uważając na Filcha.
— Świński ryj, świński ryj! — powiedział rozpaczliwie Harry, gdy dotarliśmy do portretu Grubej Damy.
— Gdzie wyście byli?! — zapytała podejrzliwie Gruba Dama zbudzona ze snu.
— Nie ważne, otwieraj! — syknęłam.
Dama z portretu żachnęła się i niechętnie otworzyła wejście.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru, mogliśmy spokojnie porozmawiać przy blasku ognia, palącego się spokojnie w kominku.
— Malfoy nas wyrolował! Powiedział Filchowi, że tam będziemy! — szepnął oburzony Ron, krzyżując ręce na piersi.
— A widzieliście tego psa? Dlaczego takie stworzenia trzymają w Hogwarcie? — zapytałam.
— Wiecie gdzie byliśmy? To trzecie piętro. Nie bez powodu Dumbledore zakazał tam wstępu dla uczniów - zauważył Harry. — Nie chciał, żebyśmy węszyli.
— A widzieliście co ten pies miał pod łapą? — pisnęła Hermiona. — Tam była jakaś klapa.
— Zająłem się jego głowami, a nie łapami — zadrwił Harry.
Hermiona wstała, obrzucając Harry'ego wściekłym spojrzeniem:
— Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Mogliśmy wszyscy zginąć albo co gorsza, zostać wyrzuceni ze szkoły. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę do łóżka. Dobranoc.
Przez chwilę zapanowała cisza, a potem powiedziałam, zastanawiając się:
— On musi czegoś pilnować. Nie na darmo takiego potwora umieścili w Hogwarcie.
— Wiecie co? Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaje, że wiem gdzie jest tajemnicza paczuszka, którą chcieli ukraść z Gringotta.

***

Dni w Hogwarcie powoli mijały. Nastał koniec października, a wraz z nim Noc Duchów. Krótko przed tym Harry dostał od McGonagall swoją pierwszą miotłę: Nimbusa Dwa Tysiące. Od tamtej pory sporo czasu spędzał na treningach i mało widywaliśmy go w zamku. Często po lekcjach chodziliśmy z Hermioną do biblioteki albo siedzieliśmy z Ronem w pokoju wspólnym. Na zewnątrz wiało i ciągle padał deszcz, dlatego nie szło w ogóle ruszyć się z zamku na błonia.
— Proszę nie zapominać o tym lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy! — zaskrzeczał profesor Flitwick na przedostatniej przed dzisiejszą wielką ucztą z okazji Nocy Duchów — Smagnąć i poderwać, pamiętajcie, smagnąć i poderwać! I wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne!
Było to zadanie bardzo trudne. Razem z Harrym ciągle staraliśmy się smagać i podrywać, ale piórko, które mieliśmy wysłać pod sufit, leżało sobie nadal na stoliku. W końcu tak bardzo się zniecierpliwiłam, że dotknęłam pióra różdżką, co spowodowało, że się zapaliło - Harry musiał ugasić mały pożar swoją tiarą.
Ronowi, przy sąsiednim stole, też nic nie wychodziło.
— Wingardium Leviosa! — krzyczał raz po raz, wymachując ramionami jak wiatrak.
— Źle to wypowiadasz - prychnęła Hermiona. — Wing—gar—dium Levi—o—sa. "Gar" musi być melodyjne i długie.
— To zrób to sama, jak jesteś taka mądra — warknął na nią Ron.
Hermiona podwinęła rękawy szaty, smagnęła różdżką i powiedziała:
— Wingardium Leviosa!
Piórko uniosło się i zawisło jakieś cztery stopy nad ich głowami.
— Wspaniale! — krzyknął profesor Flitwick, klaszcząc w dłonie. — Niech wszyscy popatrzą, pannie Granger już się udało!
Ron był markotny do końca lekcji.
— Nic dziwnego, że nikt nie może jej znieść — powiedział Ron do Harry'ego, kiedy przeciskaliśmy się przez zatłoczony korytarz. — Ona jest koszmarna, naprawdę.
Ktoś wpadł na Harry'ego w tłoku. Była to Hermiona. Razem z Harrym dostrzegliśmy jej twarz - była zalana łzami.
— Chyba to usłyszała — mruknęłam i już chciałam pobiec za Hermioną, ale wtedy Ron bardziej by się obruszył.
— No to co? — burknął Ron, ale wyraźnie się zmieszał. — Sama musiała zauważyć, że nie ma przyjaciół.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji i przez całe popołudnie nikt jej nie widział. Idąc do Wielkiej Sali na ucztę świąteczną, udało mi się podsłuchać, jak Parvati Patil opowiadała swojej przyjaciółce Lavender Brown, że Hermiona ryczy w łazience i nie chce nikogo widzieć.
— Słyszeliście co Parvati mówiła do Lavender? — zapytałam.
Chłopcy pokręcili głowami.
— Hermiona ponoć siedzi zamknięta w łazience i płacze.
Ron bardzo się zmieszał, ale chwilę później wkroczył do Wielkiej Sali, gdzie na widok świątecznych dekoracji zapomnieliśmy o Hermionie.
Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a drugie tysiąc śmigało ciemnymi chmarami nad stołami, powodując migotanie płomieni świec, osadzonych w dyniach. Tym razem potrawy pojawiły się na złotych półmiskach, tak jak podczas bankietu powitalnego.
Właśnie nakładaliśmy sobie pierwszą porcję przepysznie wyglądających dań, gdy na salę wpadł biegiem profesor Quirrell dobiegł do krzesła profesora Dumbledore'a, oparł się o stół i wysapał:
— Troll... w lochach... uznałem, że powinien pan wiedzieć — po czym zemdlał, upadając głucho na podłogę.
Wybuchło zamieszanie. Profesor Dumbledore musiał kilka razy wystrzelić purpurowe iskry ze swojej różdżki, żeby uciszyć salę. Zwołał wszystkich prefektów, aby odprowadzili uczniów do swoich domów.
— Jak troll mógł się tu dostać? — zapytałam chłopaków, kiedy energicznie wchodziliśmy po schodach.
— Mnie nie pytaj, trolle to naprawdę głupie stwory — powiedział Ron.—  Może Irytek wpuścił go dla draki.
Po drodze mijaliśmy różne grupy, spieszące w różnych kierunkach. Kiedy przepychaliśmy się przez tłum przerażonych Puchonów, nagle złapałam Harry'ego za łokieć:
— Pomyślałem sobie o Hermionie. Ona nic nie wie o tym trollu.
Harry pokiwał głową i zawołał Rona:
— Ron! Musimy iść po Hermionę! Ona nie ma pojęcia o trollu.
Ron przygryzł wargę.
— No dobra... — burknął.
Pochyliliśmy głowy i przyłączyliśmy się do Puchonów, zmierzających w inną stronę, przemknęliśmy przez opustoszałą część korytarza i pobiegliśmy do łazienki dziewczyn. Właśnie skręciliśmy za róg korytarza, kiedy usłyszeliśmy za sobą szybkie kroki. Wyglądając ukradkiem zza posągu, za którym się ukryliśmy, zobaczyliśmy profesora Snape'a.
— Co on tu robi? — szepnęłam. — Dlaczego nie jest w lochach razem z innymi nauczycielami?
— Ej! On idzie na trzecie piętro! — szepnął Harry, ale Ron podniósł rękę.
— Czujecie coś?
Razem z Harrym pociągnęliśmy nosem i poczuliśmy zgniły odór, przywołujący na myśl stare skarpetki i ubikację, której nikt nie sprząta. I wtedy to usłyszeliśmy - głuche powarkiwanie i pacnięcia wielkich stóp. Ron wskazał palcem: na końcu korytarza po lewej stronie czerniało coś wielkiego, co szło w ich stronę. Przywarliśmy do ściany znajdującej się w cieniu, i patrzyliśmy, osłupiali, jak to coś wlazło w lamę księżycowego blasku.
Był to straszny widok. Wysoki na dwanaście stóp, o matowej, granitowoszarej skórze, o wielkim, niezdarnym cielsku przypominającym głaz, z małą, łysą głową sterczącą na czubku jak orzech. Miał krótkie nogi, grube jak pniaki, z płaskimi, zrogowaciałymi stopami. Smród, jaki wydzielał, trudno było znieść. W ręku trzymał wielką maczugę, która wlokła się za nim, bo tak długie miał ramiona.
Troll zatrzymał się przy sąsiednich drzwiach i zajrzał do środka. Poruszył długimi uszami, a potem wlazł powoli do środka.
— Klucz jest w zamku — powiedział Harry. — Możemy go zamknąć w środku.
— Dobry pomysł — zgodził się Ron.
Oboje zamknęli drzwi i razem zaczęliśmy oddalać się korytarzem. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się za rogiem, usłyszeliśmy coś, co sprawiło, że serce mi zamarło - wysoki, zduszony wrzask, który dochodził wyraźnie zza drzwi, które chłopcy właśnie zamknęli.
— To była łazienka dziewczyn! — pisnęłam. — Hermiona!
Popędziliśmy i z hukiem otworzyliśmy drzwi. Hermiona przywarła do ściany naprzeciw drzwi, wyglądając, jakby miała za chwilę zemdleć. Troll zbliżał się do niej, wyrywając po drodze krany.
Akcja działa się tak szybko, że dokładnie nie pamiętam co się potem wydarzyło. Dookoła słychać było wrzaski, łomot rzucanych rzeczy i eksplozje ciskanych nieporadnie zaklęć. Kiedy w końcu udało nam się przyćmić trolla, używając zaklęcia Wingardium Leviosa i rzucając w niego jego własną maczugą, Hermiona odezwała się jako pierwsza:
— On umarł?
— Chyba nie — odpowiedział Harry.
Nagle usłyszeliśmy odgłosy kroków. Do łazienki szybko wkroczyli profesor McGonagall i profesor Snape.
— Co wy sobie w ogóle myślicie? — zapytała McGonagall z furią w głosie. — Macie szczęście, że was nie pozabijał!
— Pani profesor... proszę... oni szukali mnie — powiedziała Hermiona.
— Panna Granger! — powiedziała profesor McGonagall wyraźnie zdziwiona jej obecnością.
— Ja poszłam szukać tego trolla, bo myślałam, że sama dam sobie z nim radę...
Wyraźnie zdziwiliśmy się. Hermiona Granger kłamiąca jak najęta?
— Gdyby mnie nie znaleźli, już bym była martwa. Nie mieli czasu kogoś wezwać. Kiedy tu wpadli, on już chciał ze mną skończyć.
Staraliśmy robić takie miny, jakby cała ta opowieść była wiarygodna.
— Panno Granger, skąd ci przyszło do głowy, że poradzisz sobie sama z górskim trollem?
Hermiona zwiesiła głowę. Odebrało mi mowę. Hermiona była ostatnią osobą, która mogła zrobić coś sprzecznego z regulaminem szkolnym, a oto udawała, że to zrobiła, żeby wybawić ich z opresji. To tak, jakby Snape zaczął częstować ich cukierkami!
— Panno Granger, Gryffindor stracił przez to dziesięć punktów — oświadczyła profesor McGonagall. — Bardzo się na tobie zawiodłam — teraz zwróciła się do nas. — No cóż, mieliście dużo szczęścia, bo niewielu pierwszoroczniaków dałoby radę z dorosłym górskim trollem. Każdy z was zarobił dla Gryffindoru po dziesięć punktów. Możecie odejść.
Od tego czasu zaprzyjaźniliśmy się z Hermioną. Są takie wydarzenia, które — przeżyte wspólnie — muszą się zakończyć przyjaźnią, a znokautowanie trzymetrowego trolla górskiego na pewno jest jednym z nich.

1.07.2017

Rozdział 3

Na szczęście piątek powoli dobiegał końca. Wieczór spędziliśmy na wspólnej herbatce u Hagrida:
— A jak tam wasz brat, Charlie? — zapytał nas Hagrid. — Bardzo go lubiłem... miał rękę do zwierząt.
Kiedy Ron zaczął opowiadać Hagridowi o Charliem i jego sukcesach w tresowaniu smoków, Harry wziął do ręki kawałek gazety leżący na stole pod przykrywką na dzbanek. Był to artykuł wycięty z "Proroka Codziennego" o najnowszym włamaniu do banku Gringotta. Włamano się do pustej krypty, bo na szczęście tego samego dnia właściciel ją opróżnił.— Hagridzie! — zawołał Harry. — To włamanie wydarzyło się akurat w moje urodziny! Może nawet wtedy, gdy my tam byliśmy!
Hagrid odchrząknął nerwowo i posłał spojrzenie gdzieś wgłąb swojej chatki. Mężczyzna od tego momentu stał się bardzo małomówny, dlatego postanowiliśmy uciekać do zamku na kolację. Po drodze Harry zdradził nam swoje nietypowe podejrzenia co do dziwnego włamania?

— Tego samego dnia, najprawdopodobniej jeszcze przed włamaniem byliśmy z Hagridem w dwóch kryptach. Jedna była moja, a druga nie wiadomo kogo. Miała numer 713. W środku była tylko jedna, mała paczuszka, którą Hagrid zabrał ze sobą, mówiąc że to sprawy Hogwartu. Może było to coś ważnego? Może właśnie tego szukali złodzieje?
— Bardzo możliwe — zgodziłam się. — Skoro nie chciał ci powiedzieć, znaczy że to sprawa ściśle tajna, tylko między nim a Dumbledore'em.— W sumie racja, ale co cennego mogło znajdować się w tak małej paczuszce?  zdziwił się chłopak.— Tego nie wiemy  wzruszyłam ramionami.
Po obfitej kolacji poszliśmy od razu do dormitoriów i zasnęliśmy najlepsze. 

Rano, zaraz po przebudzeniu się, długo myślałam nad wydarzeniami z wczorajszego wieczoru. Czy Harry na pewno miał rację? Czy na pewno dobrze połączył ze sobą fakty?
Razem z Hermioną zeszłyśmy do pokoju wspólnego, gdzie zastałyśmy już Harry'ego i Rona. Żywo o czymś rozmawiali, jednak gdy tylko podeszłyśmy bliżej, chłopcy umilkli.
— Jesteście już  powiedział Ron.  Chodźmy w takim razie na śniadanie.
Bez słowa, w dziwnie napiętej atmosferze zeszliśmy do Wielkiej Sali na ucztę. Nie byłam zbytnio głodna, dlatego nałożyłam sobie małą porcję owsianki, którą szybko zjadłam. Czekając na swoich przyjaciół, wzięłam do ręki najnowsze wydanie "Proroka Codziennego" przyniesione przez Errola. Chciałam za wszelką cenę znaleźć jakiś ciekawy nagłówek związany z wtargnięciem do Gringotta, ale sprawa najwyraźniej ucichła. Nie działo się nic ważnego, co czyniło gazetę zwyczajnie nudną.
— Chcecie poczytać?
Ron przeżuwając kawałek wędzonego łososia, wziął pismo do ręki i wzrokiem przeleciał tekst. Zaraz jednak z niechęcią odłożył ją na bok i dalej skupił się na jedzeniu.
Gdy wszyscy w końcu napełnili swoje żołądki, w spokoju poszliśmy do wieży Gryffindoru. Wygodnie rozsiedliśmy się w fotelach i dopiero wtedy zauważyliśmy, że pierwsza raz w Hogwarcie strasznie się nudzimy. Od niechcenia podeszłam do tablicy ogłoszeń. 
— W następnym tygodniu pierwsze zajęcia z latania! — pisnęłam entuzjastycznie. — W końcu!
Wyraźnie zainteresowany Ron podszedł do mnie i także spojrzał na małą karteczkę papieru, przykuwającą wzrok:
— O nie! Ze Ślizgonami!
— Dopóki nie poznałem Malfoya, sądziłem że nie ma gorszych ludzi od mojego wujostwa. Jednak są — powiedział Harry, wzdychając.
Wspólnie zaśmieliśmy się.
— Malfoy to dziwny koleś. Tak samo jak jego ojciec. Oboje są strasznie cyniczni i oziębli.
— Ale spokojnie, nie ma co się nimi przejmować — powiedziałam, znowu siadając na kanapie. — Bynajmniej nie warto.
Harry przytaknął.


***

Cały weekend spędziliśmy na wspólnym wałęsaniu się po zamku, hasaniu po błoniach albo siedzeniu w pokoju spólnym przed kominkiem do późnego wieczora. Już od poniedziałku zaczęły się wcześniej zapowiedziane lekcje latania na miotle. Hermiona była bardzo zestresowana pierwszą próbą lotu, dlatego wypożyczyła z biblioteki Qudditch przez wieki. przy śniadaniu studiując wszystkie ciekawostki i porady w niej zawarte. Niestety quidditch to nie teoria i nie idzie tego wykuć na pamięć.
Latanie na miotle odbywało się na zewnątrz, co pozwalało nam złapać trochę świeżego powietrza. Słońce grzało dzisiaj stosunkowo mocno, jak na jesienne dni.
— Dzień dobry, Gryfoni, dzień dobry Ślizogni. — przywitała nas pai profesor , a potem zwróciła się do jakiejś dziewczynki. — Witaj, Amando.
Po drugiej stronie małego placu, na którym ćwiczyliśmy, stała grupka Ślizgonów. Od razu wiadomo było, że będziemy mieć z nimi naukę latania,
Pani Hooch z uwagą przeleciała spojrzeniem naszą czwórkę. Był to jednak wzrok o wiele cieplejszy niż profesora Snape'a czy Binnsa — wzrok pełny determinacji i uznania. Jej siwe, krótkie włosy mierzwił wiatr i teraz sprawiała wrażenie trochę poważnej. Stosunkowo jednak uchodziła za całkiem miłą i wydawało mi się, że jak na razie to najbardziej sympatyczna nauczycielka w szkole.
— Zacznijmy lekcję. Stańcie po lewej stronie swoich mioteł, a potem wyciągnijcie rękę i zawołajcie: ''Do mnie!''. Miotła powinna natychmiast wykonać wasze polecenie, jednak jeśli się nie udało, próbujcie dalej.
Raptownie rozległa się wrzawa. Wszyscy rozpaczliwie próbowali zmusić swoje miotły do wykonania rozkazu. Niektórym udało się to od razu, inni musieli próbować wielokrotnie. Największe problemy miał chyba Ron, któremu miotła przywaliła z całej siły w nos i Neville, który sam w sobie robił to jakoś nieporadnie. W końcu jednak wszyscy trzymali miotły w rękach.
— Na trzy wzbijacie się w powietrze — oznajmiła pani Hooch i zaczęła powoli odliczać. — 1... 2....
Neville raptownie odbił się od ziemi i uniósł się na kilka stóp. Na jego twarzy malowała się mina przerażenia. Chłopak zaczął wymachiwać nogami na wszystkie strony, co spowodowało, że wzniósł się jeszcze wyżej. W rezultacie skończył na lataniu w te i we wte, aż w końcu zaczepił się o jakiegoś wiszącego gargulca i spadł na ziemię. Niestety pani Hooch musiała zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego, zostawiając nas samych.
— Jeśli wracając, zobaczę kogoś na miotle, będzie mógł się pakować do domu zanim zdąży powiedzieć słowo "Quidditch".
Wszyscy rozejrzeliśmy się gorączkowo i stanęliśmy w zwartej grupce. Gdzieś dalej zauważyliśmy jednak smukłą sylwetkę schylającą się nisko do ziemi:
— O, patrzcie. Ten kretyn zgubił swoją przypominajkę  Draco Malfoy obracał w swojej dłoni piłeczkę, którą Neville'owi podarowała babcia. Gdy chłopiec czegoś zapomniał, kula robiła się czerwona, co pozwalało mu przypomnieć daną rzecz.
— Zostaw to Malfoy! To nie twoje! — Warknął Harry.
— No i co z tego? — Draco wdrapał się na miotłę. — Jeśli chcesz, to złap ją, Potter!
Chłopak poszybował wysoko w górę, a Harry nie zastanawiając się, szybko pomknął za nim. Hermiona zaczęła mruczeć pod nosem jakiś niezrozumiałe słowa sprzeciwu, twierdząc zapewne, że to strasznie ryzykowne i nieodpowiedzialne posunięcie.
Raptownie Malfoy celowo wypuścił kulę z rąk, rzucając ją daleko w stronę zamku. Harry leciał prędko za piłeczką i w ostatnim momencie przed zderzeniem z murem, udało mu się ją złapać.
— Harry! Harry! Udało ci się! — Zaczęliśmy krzyczeć, gdy chłopak zszedł na ziemię. 
Niestety, nim zdążyliśmy nacieszyć się heroicznym czynem Harry'ego, na plac wparowała profesor McGonagall. Wszyscy raptownie umilkli.
— Harry Potter, za mną! - Powiedziała surowym tonem.
Chłopiec niechętnie wysunął się z tłumu i poszedł za nauczycielką.
— Wyrzucą go! — Pisnęła Hermiona. — Mówiłam, żeby tego nie robił!
Teraz było jednak za późno. 
Zaraz po całym incydencie wróciła pani Hooch i musieliśmy kontynuować zajęcia. Bardzo chciałam żeby Harry został z nami w Hogwarcie. Polubiłam go.
Na następnej przerwie udało nam się odnaleźć Harry'ego na jednym z korytarzy. Rozmawiał z jakimś starszym chłopakiem, ale nie udało mi się usłyszeć ich rozmowy. Gdy tylko nas zauważył, od razu przyszedł się przywitać.
— Nie wyrzucili mnie ze szkoły — powiedział, uspakajając nas. — Wręcz przeciwnie — dostałem się do szkolnej drużyny quidditcha. Będę grał na pozycji szukającego.
— Co? Harry! Jesteś najmłodszym reprezentantem Gryffindoru w dziejach szkoły! — Wrzasnął z przejęciem Ron.
— Wiem. Tylko że... ja nie umiem grać w quidditcha...
— Umiesz. I to nawet bardzo dobrze  — powiedziała Hermiona, a potem ponagliła nas ręką. — Chodźcie, coś wam pokażę.
Szliśmy kilkoma zawiłymi korytarzami, a wtedy dostaliśmy się gdzieś, gdzie było dużo różnych pucharów. Musiał to być jakiś pokój z nagrodami za zasługi dla szkoły. Na każdej z nagród napisane było nazwisko właściciela, a na jednej z nich widniało: "Dla Jamesa Pottera, najlepszego szukającego w szkole".
— Widzisz? — Zapewniła Hermiona.
— Harry! Nigdy nie mówiłeś, że twój tata był w tym taki dobry! — rzekł zafascynowany Ron. — Ojejku... ale fajnie!
— Nawet nie wiedziałem — mruknął niepewnie Harry. 
Potem musieliśmy się rozstać. Harry poszedł na spotkanie, na którym kapitan drużyny Gryfonów miał wytłumaczyć mu wszystko, czego będzie potrzebował na najbliższy mecz.
Zostawiając Harry'ego samego, całą trójką poszliśmy do pokoju wspólnego, wesoło przy tym rozmawiając. Byliśmy tak podekscytowani pierwszym dniem w szkole, że musieliśmy wyrzucić trochę emocji z siebie. Gdy w końcu znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru usiedliśmy dookoła okrągłego stolika przy oknie i wyciągnęliśmy jedną z plansz do magicznych szachów. Ron zaczął uczyć Hermionę podstawowych zasad gry i widać było, że nawet jej się to spodobało. Podpierając rękoma podbródek, przyglądałam im się z zaciekawieniem i szło im całkiem nieźle. W końcu przyszła kolej na mnie i ciągle zmienialiśmy się miejscami. Nie zauważyliśmy jak szybko zleciał czas. Na zewnątrz zrobiło się teraz całkiem ciemno i musieliśmy zapalić świece. O dziwo byliśmy sami w pokoju wspólnym, co dało nam trochę luzu. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a nadeszła pora kolacji. Wszyscy zeszliśmy wesoło do Wielkiej Sali, ciągle dyskutując o pięknie rozegranych partiach szachów. Zajadając pyszne przekąski, w pierwszym momencie nie zwróciliśmy uwagi na Harry'ego, który właśnie dosiadł się do stołu.
— I jak? Opowiadaj!
— Najpierw Oliver Wood, kapitan drużyny, pokazał mi wszystkie piłki i wytłumaczył, która do czego służy. W skrócie, największa z nich to kafel, dwie pozostałe to tłuczki i ostatnia — najmniejsza — nazywa się złoty znicz. Jako szukający mam ją złapać. Od następnego tygodnia zaczynam treningi.
— Ojej, z chęcią polatałabym na miotle — wydusiłam w końcu z siebie. — Tak dawno nie latałam.
— O tak, ja też — rozmarzył się Ron. — Chciałbym być w drużynie Gryfonów. Fred i George są pałkarzami. Ja mógłbym być ścigającym albo nie! Obrońcą!
— Najpierw niech przyjmą cię do drużyny, dopiero potem możesz snuć marzenia — zaśmiałam się. — Znając twoje szczęście, mogliby cię przyjąć jedynie, gdyby Harry był kapitanem i to on decydowałby o obsadzie.
— Jeszcze zobaczymy — prychnął chłopak.
— Ooo... wy też umiecie grać w quidditcha? — Zapytał Harry ze zdumieniem.
— Jasne! — Ron uśmiechnął się. — Ale ja jestem od niej lepszy!
— Chciałbyś! — Zaśmiałam się. — Ja jestem o niebo lepsza!— Ja jestem lepszy! — Warknął Ron.
— Właśnie że ja! — Prychnęłam.
— Nie, bo ja! — Wtrącił wesoło Harry.
Całą czwórką wybuchnęliśmy śmiechem.
Po skończonej uczucie zebraliśmy się i powoli szliśmy w kierunku pokoju wspólnego. Na nasze nieszczęście spotkaliśmy się z Draco Malfoyem:
— Zjadłeś już ostatnią kolację, Potter? O której godzinie masz pociąg powrotny do świata mugoli?
— Widzę, że teraz, na ziemi i w towarzystwie twoich koleżków wróciła ci odwaga, co Malfoy? — zadrwił Harry.
— Mogę w dowolnej chwili sam się z tobą zmierzyć — powiedział Malfoy, zaciskając pięści. — Dziś o północy. Pojedynek czarodziejów. Tylko różdżki. Co jest? Nie słyszałeś jeszcze o pojedynku czarodziejów? 
— Jasne, że słyszał — rzekł poważnie Ron. — Ja jestem jego sekundantem.
— Świetnie. Moim jest Crabbe. Spotykamy się w Izbie Pamięci. Jest zawsze otwarta.
Gdy Malfoy w końcu się odczepił, Harry posłał nam niepewne spojrzenie:
— Co to jest pojedynek czarodziejów? — zapytał. — I kto to jest sekundant?
— Sekundant zastępuje walczącego, jeśli ten polegnie — mruknęłam.
— Ale ludzie giną tylko w prawdziwych pojedynkach. Wiesz, z prawdziwymi czarodziejami. Wy możecie najwyżej strzelić w siebie kilkoma iskrami i na pewno nie zrobicie sobie krzywdy — dodał Ron.— Nie znam żadnych zaklęć. Nie wiem jak się bronić.
Razem z Ronem wzruszyliśmy ramionami.
— Rąbnij go w nos albo coś — dodał Ron.
Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu, nie mieliśmy ochoty się do siebie odzywać. Dopiero gdy znów zasiedliśmy w pokoju, Ron zapytał:
— To co teraz robimy? Szachy mi się znudziły.
— Nie wiem jak wy, ale ja jestem okropnie zmęczona — powiedziała Hermiona, ziewając. — I proszę was, nie róbcie żadnych głupstw. Nie idźcie na ten pojedynek.
Ron z Harrym wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jednak pójdą.
— Ja w sumie też idę spać  — dodał Ron, wstając od stołu i patrząc na rozrzucone pionki po całym stole — Przegrana sprząta planszę.
Wiedziałam, że miał na myśli mnie. Posłałam bratu surowe spojrzenie, jednak nie miałam siły się z nim kłócić i bez słowa wzięłam się za składanie. 
— Pomogę ci — zaoferował Harry.
Wspólnie złożyliśmy szachy do pudełka i odłożyliśmy je na parapet.
— Dzięki — powiedziałam, uśmiechając się lekko, z powrotem siadając przy stole. — Nie jestem jeszcze zmęczona — podparłam głowę ręką i dmuchnęłam na włosy, żeby odsunąć je z twarzy.
Przez chwilę zapanowało przenikliwe milczenie, a potem Harry zapytał:
— Długo już gracie w quidditcha?
— Ojej, od dzieciństwa. Fred i George, nasi starsi bracia, zawsze zabierali nas na pola za norą i tam ćwiczyliśmy. 
— Za norą? — Zapytał chłopak ze zdziwieniem. — Gdzie ona jest?
Roześmiałam się, a Harry chyba się trochę zawstydził, bo zrobił się cały czerwony.
— To nasz dom. Nazwaliśmy go norą, bo w sumie przypomina typową norę — tutaj przerwałam na chwilę i naprostowałam sprawę, gdyby Harry wyobraził sobie, że mieszkamy nie wiadomo gdzie. — Ale nie dosłownie. 
Oboje zaśmialiśmy się krótko.— Masz dużo rodzeństwa, prawda? — zapytał znowu Harry.
— Strasznie dużo. Najstarsi, Bill i Charlie skończyli już szkołę, Fred z Georg'em są na trzecim roku, no i jest jeszcze Ginny, o rok ode mnie młodsza — skończyłam wyliczanie i spytałam, chcąc podchwycić temat. — A ty masz rodzeństwo?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że do potencjalnie głupie pytanie i czasami warto pohamować swoją ciekawość, dlatego przeprosiłam chłopaka.
— Nic nie szkodzi — odpowiedział. — Nie mam rodzeństwa.
Znowu zapanowała cisza.
— Czyli jednak chcecie iść na ten pojedynek? — zapytałam.
— Nie chcę wyjść na głupka — powiedział Harry, uśmiechając się sztucznie.
— Mogę iść z wami?
— Czemu nie — chłopak posłał mi przyjazne spojrzenie.
Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie podejrzliwie, aż w końcu przerwałam kontakt wzrokowy, mówiąc:
— Ja już chyba pójdę się położyć, musimy być wypoczęci. Dobranoc — wstałam od stołu i raptownie odwróciłam się jeszcze w kierunku chłopca — I obudźcie mnie o północy, bo pewnie będę spać jak zabita.
— Och, w porządku. Do później — odpowiedział Harry i oboje rozeszliśmy się na swoje strony.