24.01.2017

Jak to się zaczęło?

Nazywam się Laura Weasley i uczęszczam do Hogwartu.
No, a właściwie od dzisiaj zacznę uczęszczać. 
Mam sześciu braci — najstarszych Billa, Charliego i Percy'ego, nieco starszych psotników Freda i Georga oraz mojego bliźniaka Rona. W zanadrzu mam jeszcze jedną siostrę  Ginny, która jest o rok młodsza. Charlie z Billem dawno ukończyli już szkołę, a teraz zajmują się swoimi sprawami. Percy wraz z Fredem i Georgem ciągle kontynuują naukę. My razem z Ronem dopiero teraz zawitamy w murach Hogwartu, a za rok dołączy do nas Ginny. 
W wolnym czasie uwielbiam czytać książki albo uczyć się nowych rzeczy. Od dzieciństwa kręciło mnie także latanie na miotle. W tajemnicy przed mamą zawsze wychodziliśmy z braćmi na pola, aby ćwiczyć grę w quidditcha. Wieczorami natomiast, przy świetle bijącego płomienia w kominku często graliśmy w szachy albo w karty. Jako rodzeństwo bardzo dobrze się dogadujemy, chociaż... No dobra, nie zawsze.
Wesołe promyki słońca dosłownie strumieniami wlewały się teraz przez otwarte okno w moim pokoju. Poranne letnie powietrze wtargnęło do pomieszczenia i teraz poczuć można było je w każdym zakamarku. Duży brązowy kufer już od wczorajszego wieczora leżał zapakowany i czekał obok mojego łóżka. Po dłuższym czasie stania bezczynnie na środku pokoju, postanowiłam podejść do okna, z którego płynęły piękne zapachy skoszonych pól. Opierając się rękoma o parapet, odwróciłam głowę i spojrzałam w kąt pokoju, gdzie za szafą schowałam moją starą miotłę. Wiedziałam, że będzie brakowało mi tych wspaniałych treningów z rodzeństwem. Niestety, pierwszoklasiści nie mogą mieć ze sobą swoich mioteł. Nie ma mowy, abym zabierała ją ze sobą do Hogwartu. Mogłoby mieć to swoje poważne konsekwencje, a nie chciałabym aby mama się na mnie zawiodła już na pierwszym roku.
Po krótkim czasie postanowiłam w końcu wstać i powoli zacząć się ogarniać. Gdy tylko wyszłam z pokoju, poczułam zapach świeżych naleśników z owocami leśnymi. Uwielbiałam jeść słodkie naleśniki, a zwłaszcza na śniadanie. Po cichu, aby nie budzić innych domowników, zeszłam na dół do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się w pierwszą lepszą koszulkę na krótki rękaw i prędko wpadłam do kuchni żeby móc coś przekąsić. Mama już od samego świtu krzątała się przy garnkach, przygotowując pożywne śniadanie dla ośmiorga swoich dzieci.
— Laura! — powitała mnie od progu. — Moja kochana, dzisiaj twój wielki dzień! Idziesz do szkoły! Chodź, nałożę ci śniadania... Chodź dziecko, chodź, musisz się najeść, przed tobą długa podróż!
— Dziękuję mamo — powiedziałam cała w skowronkach.
Kobieta machnęła ręką, a wtedy dwa naleśniki wylądowały na moim talerzu. Przyglądając się śniadaniu, od razu wiedziałam, że czegoś tu brakuje. Wstałam od stołu i z zagraconej szafki wyjęłam cukier puder, który zaraz oprószył naleśniki jak cienką warstwę śniegu.
Siedząc i zajadając z ochotą, usłyszałam mozolne kroki dochodzące gdzieś z góry. Minęła zaledwie chwila, a w kuchni pojawiła się wesoła czupryna Rona. Musiał być równie podekscytowany co ja, bo wstał o trzy godziny wcześniej niż zazwyczaj. Tak, była dopiero siódma. 
Wspólnie postanowiliśmy, że zagramy w szachy dla czarodziejów. Gdy byliśmy młodsi często przed południem siadaliśmy i spędzaliśmy razem czas. Teraz zauważyliśmy, że warto byłoby sobie przypomnieć stare nawyki. Wyciągnęliśmy starą planszę leżącą na kominku. Położyliśmy ją w kuchni na stole, a wtedy wszystkie pionki automatycznie ustawiły się na swoich polach. Mieliśmy bardzo dużo czasu, połowa rodziny jeszcze smacznie spała w łóżkach. Wykorzystując ostatnie chwile w rodzinnym domu bawiliśmy się jak jeszcze nigdy dotąd. Ron, grając, pochłaniał szybko śniadanie, co wyglądało bardzo śmiesznie. Kto by pomyślał że gra w szachy o poranku może przynieść aż tyle radości? 
Nie minęło dużo czasu, gdy po kuchni zaczęło kręcić się coraz więcej osób. Zaraz po nas wstała Ginny, która przed dłuższy czas przyglądała się naszej grze. Następnie z góry zeszli bliźniacy, a zaraz za nimi zaspany Percy. Wszyscy zdołali w jakiś sposób zerwać się z łóżek i wpaść w szał przygotowań. George czekał z dwadzieścia minut, aż Fred w końcu zwolni łazienkę, Ginny kończyła jeść ostatniego naleśnika, tata znosił nasze kufry do salonu, a mama na szybkiego prasowała szaty Percy'ego, który aktualnie gdzieś się ulotnił. Dookoła panował gwar, cały dom został postawiony na nogi. Tak zresztą było za każdym razem, gdy szykowaliśmy się do szkoły.
— W porządku dzieci, zbieramy się! — Odezwał się w końcu tata, spoglądając na zegarek. — Mamy pół godziny. 
Całą rodziną wpakowaliśmy się do naszego latającego samochodu i pojechaliśmy prosto do Londynu. Gdy wysiedliśmy na stacji King's Cross było już dosyć późno, dlatego musieliśmy się pospieszyć. Ekspres do Hogwartu odjeżdżał równo o jedenastej.
Niosąc nasze dziwne toboły, zwracaliśmy uwagę wszystkich mugoli, więc szybko udaliśmy się na peron 9¾. Zanim jednak przeszliśmy przez barierkę, wpadł na nas pewien chłopiec, trzymając na swoim wózku dwie walizki i klatkę z śnieżnobiałą sową. Z daleka widać było, że też wybiera się do Hogwartu. Miał kruczoczarne włosy, zielone oczy i okulary na nosie. Dziwne, bo nie przyszli z nim jego rodzice, ani w ogóle nikt inny. Stał całkowicie sam, błagalnie rozglądając się dookoła. Biedny.
— Przepraszam... Czy wie pani jak mogę dostać się na peron 9¾? — Zapytał, gdy podeszliśmy nieco bliżej.
— Och, kochanie, to nic trudnego! — zachęciła go nasza mama. — Wystarczy że wejdziesz prosto w tę murowaną barierkę między peronami 9 i 10. Jeśli się boisz, możesz pobiec. Nie martw się... Uda ci się! — Ucięła, po czym dodała. — Pokażcie mu jak to się robi!
Bliźniacy błyskawicznie rozpłynęli się w murowanym przejściu. Zielonooki chłopak zdziwił się. Chyba się nieco zestresował, jednak bez namysłu ruszył przed siebie. Sekunda i wylądował za ścianą. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, ja też wykierowałam mój wózek, wbiegając na peron numer 9¾. Czerwony pociąg do Hogwartu już na nas czekał. Na początku zaczęłam przeciskać się przez tłum ludzi, próbując dostać się do któregoś z wagonów. Zaraz jednak obróciłam się za siebie i spojrzałam na mamę. Podbiegłam do niej i przytuliłam ją.
— Obiecaj, że będziesz do mnie pisać! — Poprosiłam.
— Obiecuję — odpowiedziała, całując mnie czule w czoło. — Leć już, czekają na Ciebie!
Uciekając z objęć rodzicielki, prześliznęłam się między grupką dziewczyn i wskoczyłam przez otwarte drzwi wagonu. Po dłuższej chwili poszukiwań znalazłam cały wolny przedział. Usiadłam tuż przy oknie, rękę kładąc na kolanie i podpierając nią brodę. Szybko jednak pozycja wydała się niewygodna, więc po prostu założyłam ręce na piersi, przyglądając się nadal zatłoczonemu peronowi skąpanemu w promieniach słonecznych. Mimo późnego lata na dworze nadal było gorąco i nawet w pociągu ciepło dawało się we znaki. Chciałam wyjść poszukać Rona, ale usłyszałam gwałtowny, przeszywający gwizdek. Postanowiłam zostać, nie ruszając się z miejsca. Dobrze zrobiłam, bo nie zdążyłam się obrócić, a wagony zostały zapełnione ludźmi. Z ulgą odetchnęłam, ponieważ żaden dzieciak się do mnie nie dosiadł. Nim zdążyłam ponownie przenieść wzrok z drzwi przedziału na peron, pociąg gwałtownie ruszył. Z nieco smutną miną uniosłam dłoń i pomachałam mamie, na co ta posłała mi buziaka. 
Od tego momentu zaczęła się moja przygoda.
Nie musiałam czekać długo, a do mojego przedziału wparował wściekły Ron. Cóż, trudno się było nie spodziewać. Zaczął narzekać na małą liczbę miejsc i zdenerwował się, że nie zawołałam go do siebie prędzej. Przewróciłam oczami. Znowu się zaczyna.
Ron ciągle mruczał coś po nosem, a ja udawałam tylko że go słucham, czasami przytakując. Raptownie drzwi przedziału po raz kolejny się otworzyły. Teraz stał w nich ten nieśmiały chłopak w okularach, którego spotkaliśmy wcześniej. Prawdopodobnie też pierwszy raz jechał do Hogwartu, bo był równie zagubiony co my.
— Mogę się dosiąść? — Zapytał. — Wszędzie zajęte.
— No właśnie jej o tym mówiłem! Strasznie mało miejsc... — wybuchnął Ron.
Zaśmiałam się.
— Jasne! — odpowiedziałam dla chłopaka. — Siadaj.
— Dzięki — uśmiechnął się.
— Pierwszy raz do Hogwartu? — zagadnęłam przyjaźnie.
— Tak, a wy?
— Też — odpowiedział mój brat.  Tak w ogóle, jestem Ron, a to moja siostra bliźniaczka, Laura. 
— Laura — powtórzył chłopiec sam do siebie. — Ładne imię — odpowiedział. — Ja jestem Harry. Harry Potter.
Razem z Ronem spojrzeliśmy się na siebie ze zdziwieniem. Nie do wiary! Ten sam słynny Harry Potter, którego imię i nazwisko znał każdy czarodziej. Ten, który przeżył śmiertelny cios Voldemorta, siedzi teraz z nami w jednym przedziale. Teraz wszystko jasne. Nic dziwnego, że przyszedł tu sam.
— No co? — Zaśmiał się chłopiec. — Coś w tym złego?
— Nie, nie! — Zaprotestował prędko Ron. — Po prostu... no sam wiesz... Jesteś sławny, wyszedłeś cało z ataku Sam-Wiesz-Kogo!
Harry'emu zrzedła mina. Szturchnęłam brata, który spuścił głowę.
Przepraszam... — Uciął Ron.
— Och, nie! Nie masz za co przepraszać!  Zapewnił szybko Harry.
Spojrzałam się na niego niepewnie, jednak zaraz odpowiedziałam uśmiechem. Polubiłam go. Był miłym chłopcem. Chciałam nieco rozluźnić atmosferę, więc rozpoczęłam nowy temat:
— Jak tam emocje przed ceremonią przydziału? Do jakiego domu chcielibyście trafić?
— Mógłbym być we wszystkich, tylko nie w Slytherinie. No, ale znając życie trafię do Gryffindoru. Wszyscy z naszej rodziny tam byli — odpowiedział Ron, biorąc niepewnie kęs jednej ze swoich kanapek, które mama przyszykowała nam przed wyjazdem.
Harry zdziwił się, jednak zaraz na jego twarzyczkę wstąpił smutek:
— Wybaczcie, ale ja... Ja jeszcze nic nie wiem o Hogwarcie. Nie znam żadnych zaklęć. Czuję, że będę najgorszy w klasie.
— Nie przejmuj się 
— rzekł Ron. — Gorsze ciamajdy przychodziły do Hogwartu, uwierz!
Wszyscy zaśmieliśmy się krótko.
— To... 
— Zaczął nieśmiało Harry. — Jakie jeszcze są domy w Hogwarcie?
— Oprócz Gryffindoru i Slytherinu jest także Ravenclaw z Hufflepuffem — powiedziałam. — Najpotężniejsi czarodzieje zawsze uznawali byli za gryfonów lub za ślizgonów. Ci jednak, którzy uchowali się w Slytherinie nie skończyli zbyt dobrze. Większość przeszła na stronę Sami-Wiecie-Kogo i teraz zajmują się czarną magią. Zresztą... on sam tam był.
— Chciałbym być w Gryffindorze razem z wami — mruknął Harry.
Ron, widząc zawód Harry'ego rozpoczął nowy temat:
— Jakiej drużynie quidditcha kibicujesz?

— Umm... nie znam żadnej... — powiedział chłopak.
Czułam, że Ron palnie znowu coś głupiego. Rozdziawił paszczę i już miał mówić. Nie zdążył jednak zareagować, bo do przedziału weszła uśmiechnięta starsza pani razem z całym wózkiem słodyczy:
— Chcecie coś z wózeczka kochaneczki?
Razem z Ronem pokręciliśmy głowami. Byliśmy spłukani. Nie mieliśmy kasy na takie pyszności. Zresztą... mama zrobiła nam kanapki.
— Biorę wszystko! — Odpowiedział wesoło Harry zgarniając po kilka sztuk z każdego rodzaju tych smakowitych przysmaków. Gdy zapłacił, położył wszystko na siedzeniu obok siebie i zagadnął. — Częstujcie się, przecież nie zjem tego sam!
Oboje uśmiechnęliśmy się szeroko. Ron pospiesznie otworzył pudełko fasolek wszystkich smaków, a my z Harrym sięgnęliśmy po czekoladowe żaby. Przez chwilę chłopiec przyglądał się opakowaniu tego niezwykłego cukierka, zaraz jednak zaczął ostrożnie je odpakowywać. Wystraszył się trochę, gdy z pudełka wypełzła żywa czekoladowa żaba. Nie zdążył złapać ją w rękę, bo ta nawiała mu przez otwarte okno. Wszyscy zaśmieliśmy się. 
— Dalej Harry, sprawdź kogo wylosowałeś! — Powiedział Ron, żując fasolkę. — Fuuu, pasta do zębów!
— Jak to kogo? — Zapytał, ponownie spoglądając na mały kartonik.
— W każdym pudełku jest karta, która przedstawia jakiegoś słynnego czarodzieja — uśmiechnęłam się do niego. — Patrz, masz Dumbledora! Ja wylosowałam Devina Whitehorna.
Przez chwilę przyglądałam się mojej postaci, bo jeszcze nigdy takiej nie dostałam. W ogóle nie bawiłam się w zbieranie tych kart, ale może warto? Są całkiem ładne i zawierają ciekawe opisy. Ponoć Ron ma ich całą kolekcję.
Mieliśmy właśnie brać się za kosztowanie kolejnych słodyczy, jednak nie zdążyliśmy, bo do przedziału wpadła jakaś dziewczyna z długimi, kręconymi, brązowymi włosami. Wyraźnie widać było, że jest mniej więcej w naszym wieku. Rozglądnęła się po przedziale nerwowo, zaraz jednak westchnęła i z politowaniem zapytała:
— Widzieliście gdzieś ropuchę? Neville swoją zgubił.
Wszyscy pokręciliśmy głowami. Nikt z nas nie widział żadnej ropuchy. No, może oprócz tej czekoladowej.
— Jestem Hermiona Granger — przedstawiła się nagle, siadając obok mnie i uważnie przyglądając się naszej trójce. — Ojej! Ty jesteś Harry Potter, prawda? — zwróciła się do Harry'ego. — Wiem o tobie wszystko! Byłeś w kilku książkach, które przeczytałam. Wiecie, takie lekkie lektury dodatkowe.
Chłopak zdziwił się.
— Do jakiego domu chciałbyś trafić? — zapytała wyraźnie zaciekawiona.
— Sam nie wiem... — odpowiedział trochę zmieszany. — Chyba do Gryffindoru.
— Ja też. Chociaż słyszałam, że Ravenclawie też jest fajnie — mruknęła Hermiona. — A wy? Jak się nazywacie? — wskazała na nas.
— Jestem Laura Weasley, a to mój brat Ron. 
— Aha — wstała z miejsca i zwróciła się w kierunku drzwi. — Na mnie już czas, muszę pomóc Neville'owi szukać ropuchy. 
I opuściła przedział, trzaskając drzwiami.



6 komentarzy:

  1. Super 😀 Wow, teraz mnie się stąd nie pozbędziesz XD Fajnie, że znowu coś piszesz 😍 Tym bardziej, że to HP ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prędzej czy później i tak wróciłabym do pisania 😃💗

      Usuń
  2. Ojejku jakie perełki przeczytałam *_* Cudne,cudne i jeszcze raz cudne.

    OdpowiedzUsuń
  3. CUDOWNEEEEEE! 💞

    OdpowiedzUsuń