24.01.2017

Rozdział 1

 Dziwna dziewczyna  mruknął Ron. Chyba jej nie polubię.
 Racja, zachowywała się nieco dziwnie  — odpowiedziałam, na co Harry pokiwał głową.
Przez chwilę zapanowała przenikliwa cisza. Chłopcy zaczęli wpatrywać się w krajobraz malujący się za oknem. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, a otaczające nas lasy dodawały mroku całemu otoczeniu. Wszyscy znaleźliśmy się w stanie półprzytomności i nie odbieraliśmy wszystkich bodźców zewnętrznych. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi znów wyrwał nas z zamyślenia. Tym razem nie była to przemądrzała Hermiona Granger, ani nikt inny, kto byłby z nami w miarę przyjaznych stosunkach. Z korytarza wyłoniło się trzech chłopców.
— To prawda? — zapytał jeden z nich. — W całym pociągu mówią, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
— Tak — odpowiedział Harry, patrząc się na chłopaka podejrzliwie.
Teraz widać było, że jego wzrok padł na dwóch chłopców znajdujących się bardziej z tyłu. Byli tędzy i mieli paskudne miny. 
— Och, to jest Crabbe, a to Goyle — rzekł blady chłopiec lekceważącym i chłodnym tonem. — A ja jestem Malfoy. Draco Malfoy. 
Ron zakrył usta i próbował zamaskować ciche parsknięcie śmiechu. 
— Śmieszy cię moje imię, tak?  W każdym razie ty nie musisz mi się przedstawiać. Ojciec mi opowiadał , że wszyscy Weasleyowie są rudzi, piegowaci i mają więcej dzieci niż ich na to stać — tu spojrzał się na mnie.
— Licz się ze słowami, kolego! — wstałam i już miałam rzucić się na chłopca, ale wtedy Ron powstrzymał mnie i przywołał z powrotem na siedzenie.
Draco Malfoy znowu zwrócił się do Harry'ego:
— Wkrótce się przekonasz, Potter, że pewne rodziny czarodziejów są o wiele lepsze od innych. Nie warto przyjaźnić się z tymi gorszymi  wzdrygnął się.  Mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz.
Wyciągnął do niego rękę, ale Harry jej nie uścisnął.
— Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy — powiedział chłodno i zmierzył Draco wzrokiem.
Policzki Malfoya lekko się zaróżowiły.
— Na twoim miejscu uważałbym bym na słowa, Potter — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Jak nie będziesz bardziej uprzejmy, może cię spotkać taki sam los jak twoich rodziców. Oni też nie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Zadajesz się z hołotą, a potem możesz wpakować się w niezłe bagno.
Harry z Ronem wstali.
— Powtórz to — powiedział Ron, a twarz zrobiła mu się równie czerwona jak włosy. Bardzo się zdenerwował.
— Bo co, może nam dołożysz? — zakpił Malfoy, wyszczerzając zęby.
— Jeśli zaraz nie wyjdziecie... — zaczął Harry, ale jak widać, nie czuł się z tym pewnie i urwał.
— Ale nam się wcale nie chce wychodzić, prawda, chłopaki?
— Och, bo nie wytrzymam — wstałam i wtedy moja pięść znalazła się prosto na nosie Malfoya. — Spadajcie stąd albo zaraz sama was stąd wyniosę.
Malfoy spłoszył się raptownie i szybko wybiegł na korytarz. Dwóch osiłków najwidoczniej także stchórzyło i pobiegli zaraz za Draco, aż się za nimi kurzyło.

Ron spojrzał się na mnie z otwartą gębą:
— Nie myślałem, że jesteś do tego zdolna! Nigdy nie skrzywdziłaś nawet muchy!
— Sama nie wiedziałam, że potrafię kogoś uderzyć. Bardzo się na nich zdenerwowałam. Te tępaki nie będą obrażać mojej rodziny, ani moich przyjaciół!
Nie minęła chwila, a do przedziału znowu ktoś wpadł. Tym razem ponownie odwiedziła nas Hermiona Granger.
— Co tu się dzieje? — zapytała, gdy zauważyła, że całą trójką zastygliśmy w wyrazie tryumfu.
Wszyscy zignorowali jednak jej pytanie i Ron zwrócił się do Harry'ego:
— Spotkałeś już tego Malfoya?
— Tak, poznaliśmy się na Pokątnej u Madame Maklin. Wtedy wydawał się nawet w porządku — zapewnił Harry. 
— Słyszałem o jego rodzinie — powiedział ponuro Ron. — Maczali palce w czarnej magii. Wiesz, swój do swego. Jego ojciec to straszny i cyniczny człowiek.
Nagle brat zwrócił się do Hermiony:
— Coś się stało, że znowu do nas przyszłaś?
— Och nie, wszystko w porządku. Lepiej się pospiesznie i załóżcie czarne szaty. Chciałam wam powiedzieć, że zaraz dojeżdżamy.
Jechaliśmy tylko kilkanaście dobrych minut, gdy pociąg rzeczywiście zatrzymał się na małej stacji. Jedynym światłem, jakie oświetlało nam drogę była dziwna lampa trzymana przez wielkiego, grubego mężczyznę. Jego wesołe, ciemne ślepia wystające spod gęstej brody wbiły wzrok w całą grupę pierwszoroczniaków. Gdy w końcu wyłowił spojrzeniem Harry'ego, przywitał się z nim, a zaraz potem rzekł do reszty uczniów:
— No, pirszoroczni — powiedział. — Chodźcie za mną.
Wszyscy ruszyliśmy za tym wielkoludem. Z daleka zauważyliśmy jak starsi uczniowie zmierzają gdzieś w przeciwną stronę. Byłam nieco ciekawa w jaki sposób oni dostają się do zamku. Znają drogę na pamięć? Pewnie tak.
Przez chwilę panowała przenikliwa cisza, zaraz jednak szepnęłam, zbliżając się nieco do Harry'ego. Pod wpływem czystej ciekawości zapytałam:
— Wiesz kto to?
— Kto? — Zdziwił się chłopak.
— No on. Ten mężczyzna.
— Aaa, to jest Hagrid. Gajowy Hogwartu.
— Skąd go znasz? — zapytał Ron.
— Poznałem go w moje jedenaste urodziny. To właśnie dzięki niemu dowiedziałem się, że jestem czarodziejem i jak naprawdę zginęli moi rodzice. Ciotka z wujem zawsze powtarzali mi, że mieli wypadek samochodowy.
— To okropne! — wypaliła Hermiona. — Jak mogłeś przez tyle lat nie wiedzieć kim jesteś?! Nigdy nie zauważyłeś, że dzieje się coś dziwnego w twoim pobliżu?
Harry jednak zignorował jej pytanie i kontynuował dalej opowieść o swoim spotkaniu z Hagridem:
— Razem byliśmy w Dziurowym Kotle i na zakupach na ulicy Pokątnej. Zabrał mnie do banku Gringotta i kupił sowę  — Hedwigę. 
Razem z Ronem zrobiliśmy takie miny, jakbyśmy zachłysnęli się powietrzem:
— Też chciałabym mieć sowę — mruknęłam. — Najlepiej taką białą i puchatą. W domu mamy tylko Errola, ale on już jest stary. Jego brązowe pióra posiwiały ze starości i niestety chyba ma coś ze wzrokiem bo nie zawsze uda mu się trafić przez otwarte okno.
— No, ja tam mam swojego Parszywka — odpowiedział wesoło Ron. — Najpierw mieli go moi starsi bracia, potem oddano go mnie. Jest w naszej rodzinie już dwanaście lat.
— Trochę długo jak na zwykłego szczura — dodała Hermiona.
Ron wzruszył ramionami:
— Może jest zaczarowany? — zapytał sam siebie.
Wszyscy zamilknęliśmy na chwilę. Hagrid prowadził nas teraz ścieżką na obrzeżach jakiegoś lasu. Z daleka słychać było pohukiwanie sów i ciche odgłosy magicznej zwierzyny. Byłoby praktycznie całkowicie cicho, gdyby nie głośne szuranie naszych butów o żwir, którym wysypana była cała dróżka. Dodatkowo ziemia drżała lekko przy krokach olbrzyma.
Nie szliśmy długo. Po zaledwie kilku minutach marszu znaleźliśmy się na krańcu drogi, gdzie malowało się teraz jezioro z dziwnie przenikliwą, błyszczącą wodą. Po drugiej stronie, na wzgórzu tkwił potężny stary zamek z milionem strzelistych wieżyczek i niezliczoną ilością sal. W największej z nich świeciły się teraz żółtawe światła.
— Hogwart — westchnęła z zadowoleniem Hermiona. — Jest przepiękny, prawda?
Całą trójką pokiwaliśmy głowami na znak zgody.
— Dobra, piroszoroczni — mruknął nasz przewodnik. — Pakujcie się do łódek. Tylko spokojnie! Najlepiej po trzy lub cztery osoby, żeby nie przesadzić. 
Dopiero teraz w oczy rzuciły mi się urocze drewniane łódeczki stojące przy brzegu. Gdy podeszliśmy bliżej, zauważyłam że każda z nich na dziobie ma umieszczoną latarnię. Momentalnie każda z nich zapłonęła pomarańczowym blaskiem.
— Magia — szepnął Hagrid, puszczając do nas oczko. — Dobra! Odbijamy od brzegu! — powiedział, gdy wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach.
Płynęliśmy jakiś czas do celu. Widoki były po prostu nieziemskie. Razem z Harrym, Ronem i Hermioną, z którymi zajęłam łódkę, ciągle wymienialiśmy zdania pełne zachwytu. Raptownie cały strach i tęsknota za domem minęła. Wiedziałam, że to mój świat. Moje nowe życie. 
Mój nowy dom.
W końcu udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu. Pospiesznie dostaliśmy się do wnętrza ogromnego zamku, gdzie czekała na nas już jedna z nauczycielek. Na sobie miała piękną, szmaragdowozieloną szatę, a jej ciemne włosy upięte w kok jakby same wskazywały, że jest człowiekiem poważnym. Zanim wszyscy zdążyliśmy ustawić się w miarę równo, Hagrid oznajmił do niej:
— Pirszoroczni, pani profesor McGonagall.
— Dziękuję ci, Hagridzie.
Dopiero teraz zauważyłam, że za kobietą są drzwi. Bezszelestnie uchyliła je, a naszym oczom ukazała się sala wejściowa. Przez jakiś czas szliśmy za profesor McGonagall. W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce. Zostaliśmy wprowadzeni do wielkiej komnaty. Zza ścian słychać było ożywione rozmowy i byłam pewna że to tam przebywają wszyscy starsi uczniowie. 
— Witajcie w Hogwarcie — powiedziała pani profesor. — Uczta rozpoczynająca nowy rok szkolny za chwilę się rozpocznie, zanim jednak będziecie mogli zająć miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do swoich domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna w tradycji szkoły. Wasz przyszły dom będzie zastępować waszą rodzinę. Będziecie mieć razem zajęcia, będziecie wspólnie spać w waszych dormitoriach i spędzać czas w pokoju wspólnym albo na błoniach. 
— Jak to będzie się odbywać? — Spytał któryś z odważniejszych pierwszoroczniaków. 
— To bardzo proste. Są cztery domy. Gryffinodr, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Każdy dom ma swoją historię, którą tworzycie właśnie wy, uczniowie. Na podstawie wszego charakteru Tiara Przydziału zdecyduje, w którym domu powinniście się znaleźć. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi. Za osiągnięcia dostawać będziecie punkty, które na końcu roku zostaną podliczone i dom z największą ich liczbą dostanie Puchar Domów. Za wasze przewinienia punkty będą odejmowane, więc radzę się pilnować! Ceremonia odbędzie się za kilka minut. Radzę się przygotować. Wrócę, gdy będziecie gotowi.
I wyszła z komnaty. 
Wśród grupy rozległy się nerwowe szepty. Wszyscy byli zdenerwowani. Mój oddech także przyspieszył.
Na dobrą sprawę nie miałam się czego bać, z pewnością i tak trafię do Gryffindoru. Mimo tego miałam jakieś wrażenie, że to po prost nie możliwe. Zaraz jednak przypomniał mi się Fred i George. Skoro oni zostali przydzieleni do Gryfonów, to ja tym bardziej powinnam sobie z tym poradzić. 
— W porządku, możemy iść — profesor McGonagall wróciła i teraz poprowadziła nas do dziwnie ogromnych drzwi. Otworzyła je, a wtedy naszym oczom ukazała się Wielka Sala. Teraz już wiedziałam, dlaczego jest tak nazywana. Nigdy nie mogłam sobie wyobrazić tak wielkiego i wspaniałego pomieszczenia. Nerwowo zaczęliśmy przeciskać się między czterema stołami, zapełnionymi starszymi uczniami szkoły.
W końcu zatrzymaliśmy się przed ławą nauczycieli, twarzą odwracając się do reszty uczniów. Dopiero teraz spostrzegłam, że sklepienie pełne lewitujących świec pokazuje ciemne niebo upstrzone gwiazdami. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że tu w ogóle nie ma sufitu.
— Jest zaczarowane — szepnęła Hermiona, widząc moje zdumienie. — Czytałam kiedyś o tym, bardzo ciekawa historia.
Profesor McGonagall ustawiła przed nami stołek, a na nim starą czapkę. 
Pewnie to Tiara Przydziału!
Na początku panowało milczenie, zaraz jednak tiara zaczęła powtarzać wiersz o czterech domach. Dało się wywnioskować, że mamy po prostu usiąść, założyć czapkę na głowę, a ona powie nam w jakim domu powinniśmy być. Proste? Nie do końca.
Nazwiska pierwszych uczniów zostały wyczytane. Na zmianę słychać było nazwy różnych domów. Teraz Hermiona Granger. Tiara po dłuższym zastanowieniu umieściła ją w Gryffnidorze. Potem był ten głupi Draco Malfoy. Nie mrugając powiekami usiadł na stołku. Tiara nie zdążyła dokładnie opaść mu na głowę, a ten już został przydzielony do Slytherinu. Następnie był Harry, który też w końcu został przydzielony do Gryffinodru. Przez stół Gryfonów przeszły wrzaski zachwytu, ktoś krzyknął z daleka: ''Mamy Pottera, mamy Pottera!''. Pewnie to Fred i George znowu się wygłupiali.
''Weasley, Laura'', usłyszałam raptownie. 

Zrobiło mi się gorąco. Serce biło mi w oszalałym tempie i z trudem usiadłam na stołku.
— Trudne, bardzo trudne... Mądrość, o tak, inteligencja... Odwaga, szczerość, wrażliwość... i ambicja! Gdzie by cię przydzielić? Trudna sprawa, większość Wesley'ów dostała się do Gryffindoru. Owszem, pasujesz tam... Może jednak Slytherin?
— Proszę, nie chcę do Slytherinu, proszę, nie chcę do Slytherinu — szepnęłam, w głowie próbując wyobrazić sobie siebie w szacie z godłem Slytherinu.
— Hmmm, nie do Slytherinu? — zapytała zdumiona czapka.  Pasowałabyś tam. W takim razie... Może Ravenclaw? 
— Nie! Nie Ravenclaw!
— Gryffindor?
— Tak! Błagam, Gryffndor, błagam!
Tiara drgnęła i powiedziała na głos — Niech ci będzie: GRYFFINDOR!
Przez chwilę poczułam się najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Jest, udało się! Dostałam się do Gryffindoru! Cały stres automatycznie uleciał ze mnie. Nogi, które wcześniej miałam jak z ołowiu, wróciły do swojego pierwotnego stanu. Byłam niezmiernie wdzięczna tiarze, że wysłuchała mojej prośby i przydzieliła mnie właśnie tutaj.
Zaraz po mnie do Gryfonów dołączył także Ron. Nie wiem co bym zrobiła sama bez brata. Właściwie razem z Harrym i Hermioną znaliśmy się od niedawna, ale nie chciałabym być rozdzielona także z nimi. Czułabym się chyba źle, gdybym jako jedyna była gdzie indziej. Taka samotna.
Bez namysłu usiadłam przy stole razem z trójką moich przyjaciół. Profesor Dumbledore, który był dyrektorem Hogwartu wypowiedział teraz mowę witającą nas w nowym roku szkolnym. W swojej wypowiedzi zapowiedział nadchodzącą biesiadę.
Gwałtownie wszystkie stoły zapełniły się złotymi talerzami, kubkami i półmiskami. Było tu chyba wszystko — od wyboru do koloru! Kotlety schabowe, steki, bekony, kiełbaski, pieczone i gotowane ziemniaczki, a nawet różnego rodzaju sałatki. Kątem oka spojrzałam się na Rona, który w rękach trzymał już dwie wielkie pałki z kurczaka i pałaszował je łapczywie. Ach, jaki z niego flejtuch!
Widać było, że Hermiona skarciła go wzrokiem, ale on nawet tego nie zauważył. Prawdopodobnie był teraz w swoim świecie 
— jedzenie i on. To wszystko, czego brakowało mu do szczęścia. No, a co najlepsze, że mógł — przepraszam za określenie — żreć ile wlezie, a nadal był chudy jak patyk.
Raptownie bez najmniejszego uprzedzenia całe jedzenie zniknęło, a w jego miejscu pojawiły się teraz różne desery. Bez zastanowienia złapałam za lody śmietankowe, po czym nałożyłam je sobie na talerz. Wszystko smakowało tutaj niebiańsko! Były to chyba najlepsze potrawy jakie w życiu jadłam... Nawet obiady domowe to przy tym pestka. Z czystej ciekawości spytałam się Percy'ego:
— Ej, Percy... Takie uczty macie tu codziennie?

— Z reguły tak, ale już nie tak bardzo obfite jak ta. Zawsze są trzy dziennie  śniadanie, obiad i kolacja.
No nieźle, pomyślałam.
Wszystko jest tutaj takie inne, ale zarazem zadziwiające. Przykładem kolejnej niezwykłości Hogwartu mogłyby być na przykład duchy, które teraz wesoło brykały po całej Wielkiej Sali. Widok był niesamowity, jednak jeśli któryś z duchów przeleciał przez ciebie, czułeś przeszywające zimno. Niespodziewanie spod stołu Gryfonów wyłonił się teraz kolejny duch, do którego rudowłosy Ron zagadnął wesoło:
— Wiem kim jesteś! To ty jesteś duchem Gryffindoru. Prawie Bezgłowy Nick, mam rację?

— Owszem, ale wolałbym aby zwracano się do mnie ''Sir Nicholasie'' — zaczął, ale przerwał mu Seamus Finnigan, chłopiec o dziwnie piaskowych włosach.
— Prawie bezgłowy? Co to znaczy? Jak można być prawie bezgłowym?
Duch zrobił nieco krzywą minę i widać było, że wyraźnie poczuł się urażony jego pytaniami.

— Można — powiedział i łapiąc się za ucho, odchylił sobie głowę, która opadła na ramieniu, odsłaniając wnętrze szyi. Nie wyglądało to zbyt apetycznie, ale z pewnością mógł być to pewien powód do dumy, w końcu jest to rzadka umiejętność. Sir Nicholas popatrzył się na nas i widząc nasze zdumione spojrzenia, znowu umieścił swoją głowę na odpowiednim miejscu.
— No, nowi Gryfoni — wyraźnie jego humor się poprawił. — Nie wiecie jeszcze wielu rzeczy, ale mam nadzieję, że wkrótce się wszystkiego nauczycie. A przy okazji, że dzięki wam uda nam się w końcu zdobyć nasz utracony dawno Puchar Domów — na te słowa, duch spojrzał się smutnym wzrokiem na stół Slytherinu.
Zaraz po tym znikły też wszystkie smakowite desery, co chyba oznaczało że uczta dobiega końca. Owszem, miałam rację. Dumbledore, powstał i wszyscy zrobili to samo. Zaśpiewaliśmy wspólnie jakąś piosenkę, fałszując przy tym niemiłosiernie. Dyrektor jednak był zachwycony i mruczał sam do siebie: 
— Ach, muzyka, piękna muzyka!
Powiedział nam jeszcze kilka słów pożegnalnych. Przypomniał, że mamy nie wchodzić do Zakazanego Lasu (tu spojrzał się na Freda i Georga), ani nie wchodzić na trzecie piętro. Następnie poprosił prefektów, aby zaprowadzili uczniów swoich domów do dormitoriów. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc i zaczęliśmy podążać za Percym. Szliśmy krętymi drogami, docierając wkrótce do wielkiej, pustej sali wypełnionej ruszającymi się schodami. Na ścianach kwadratowego pomieszczenia wisiały różne obrazy, które przedstawiały ciekawe postaci historyczne. Hogwart z każdą kolejną sekundą wydawał się coraz piękniejszy i zadziwiający. Biło od niego ciepłą atmosferą, a kamienne mury zamku dodawały miłego klimatu. Szybkim krokiem udało nam się dostać na jedne z par schodów i migiem znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru. Percy stanął przed portretem z jakąś niezwykle grubą damą, która później faktycznie okazała się być Grubą Damą. Wypowiedział dziwnie brzmiące hasło: Caput Draconis i radził je zapamiętać. Naszym oczom ukazała się teraz dziura, przez którą musieliśmy przejść. Gdy udało nam się wgramolić do środka, zauważyliśmy przytulne, okrągłe pomieszczenie. Na środku, przed kominkiem stała czerwona kanapa z kilkoma fotelami. Musiał to być pokój wspólny.
Percy ręką wskazał jedne drzwi, mówiąc, że jest tu dormitorium dziewczyn i drugie, mówiąc, że jest tu dormitorium chłopców. Bez namysłu pożegnałam się z Ronem i Harrym, a potem razem z Hermioną poszłyśmy na górę, do naszego pokoju. 
— Uczta była wspaniała, nie? — Zapytała mnie brązowooka.
— Taaak, była cudowna... — Odpowiedziałam sennie.
Dalej już nie pamiętam co było, bo zasnęłam, oddając się swoim snom.



1 komentarz:

  1. Tęskniłam za twoimi opowiadaniami ❤ Pisz dalej, nie mogę się doczekać nexta 😘 Wenyy!

    OdpowiedzUsuń