24.01.2017

Rozdział 1

 Dziwna dziewczyna  mruknął Ron. Chyba jej nie polubię.
 Racja, zachowywała się nieco dziwnie  — odpowiedziałam, na co Harry pokiwał głową.
Przez chwilę zapanowała przenikliwa cisza. Chłopcy zaczęli wpatrywać się w krajobraz malujący się za oknem. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, a otaczające nas lasy dodawały mroku całemu otoczeniu. Wszyscy znaleźliśmy się w stanie półprzytomności i nie odbieraliśmy wszystkich bodźców zewnętrznych. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi znów wyrwał nas z zamyślenia. Tym razem nie była to przemądrzała Hermiona Granger, ani nikt inny, kto byłby z nami w miarę przyjaznych stosunkach. Z korytarza wyłoniło się trzech chłopców.
— To prawda? — zapytał jeden z nich. — W całym pociągu mówią, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
— Tak — odpowiedział Harry, patrząc się na chłopaka podejrzliwie.
Teraz widać było, że jego wzrok padł na dwóch chłopców znajdujących się bardziej z tyłu. Byli tędzy i mieli paskudne miny. 
— Och, to jest Crabbe, a to Goyle — rzekł blady chłopiec lekceważącym i chłodnym tonem. — A ja jestem Malfoy. Draco Malfoy. 
Ron zakrył usta i próbował zamaskować ciche parsknięcie śmiechu. 
— Śmieszy cię moje imię, tak?  W każdym razie ty nie musisz mi się przedstawiać. Ojciec mi opowiadał , że wszyscy Weasleyowie są rudzi, piegowaci i mają więcej dzieci niż ich na to stać — tu spojrzał się na mnie.
— Licz się ze słowami, kolego! — wstałam i już miałam rzucić się na chłopca, ale wtedy Ron powstrzymał mnie i przywołał z powrotem na siedzenie.
Draco Malfoy znowu zwrócił się do Harry'ego:
— Wkrótce się przekonasz, Potter, że pewne rodziny czarodziejów są o wiele lepsze od innych. Nie warto przyjaźnić się z tymi gorszymi  wzdrygnął się.  Mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz.
Wyciągnął do niego rękę, ale Harry jej nie uścisnął.
— Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy — powiedział chłodno i zmierzył Draco wzrokiem.
Policzki Malfoya lekko się zaróżowiły.
— Na twoim miejscu uważałbym bym na słowa, Potter — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Jak nie będziesz bardziej uprzejmy, może cię spotkać taki sam los jak twoich rodziców. Oni też nie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Zadajesz się z hołotą, a potem możesz wpakować się w niezłe bagno.
Harry z Ronem wstali.
— Powtórz to — powiedział Ron, a twarz zrobiła mu się równie czerwona jak włosy. Bardzo się zdenerwował.
— Bo co, może nam dołożysz? — zakpił Malfoy, wyszczerzając zęby.
— Jeśli zaraz nie wyjdziecie... — zaczął Harry, ale jak widać, nie czuł się z tym pewnie i urwał.
— Ale nam się wcale nie chce wychodzić, prawda, chłopaki?
— Och, bo nie wytrzymam — wstałam i wtedy moja pięść znalazła się prosto na nosie Malfoya. — Spadajcie stąd albo zaraz sama was stąd wyniosę.
Malfoy spłoszył się raptownie i szybko wybiegł na korytarz. Dwóch osiłków najwidoczniej także stchórzyło i pobiegli zaraz za Draco, aż się za nimi kurzyło.

Ron spojrzał się na mnie z otwartą gębą:
— Nie myślałem, że jesteś do tego zdolna! Nigdy nie skrzywdziłaś nawet muchy!
— Sama nie wiedziałam, że potrafię kogoś uderzyć. Bardzo się na nich zdenerwowałam. Te tępaki nie będą obrażać mojej rodziny, ani moich przyjaciół!
Nie minęła chwila, a do przedziału znowu ktoś wpadł. Tym razem ponownie odwiedziła nas Hermiona Granger.
— Co tu się dzieje? — zapytała, gdy zauważyła, że całą trójką zastygliśmy w wyrazie tryumfu.
Wszyscy zignorowali jednak jej pytanie i Ron zwrócił się do Harry'ego:
— Spotkałeś już tego Malfoya?
— Tak, poznaliśmy się na Pokątnej u Madame Maklin. Wtedy wydawał się nawet w porządku — zapewnił Harry. 
— Słyszałem o jego rodzinie — powiedział ponuro Ron. — Maczali palce w czarnej magii. Wiesz, swój do swego. Jego ojciec to straszny i cyniczny człowiek.
Nagle brat zwrócił się do Hermiony:
— Coś się stało, że znowu do nas przyszłaś?
— Och nie, wszystko w porządku. Lepiej się pospiesznie i załóżcie czarne szaty. Chciałam wam powiedzieć, że zaraz dojeżdżamy.
Jechaliśmy tylko kilkanaście dobrych minut, gdy pociąg rzeczywiście zatrzymał się na małej stacji. Jedynym światłem, jakie oświetlało nam drogę była dziwna lampa trzymana przez wielkiego, grubego mężczyznę. Jego wesołe, ciemne ślepia wystające spod gęstej brody wbiły wzrok w całą grupę pierwszoroczniaków. Gdy w końcu wyłowił spojrzeniem Harry'ego, przywitał się z nim, a zaraz potem rzekł do reszty uczniów:
— No, pirszoroczni — powiedział. — Chodźcie za mną.
Wszyscy ruszyliśmy za tym wielkoludem. Z daleka zauważyliśmy jak starsi uczniowie zmierzają gdzieś w przeciwną stronę. Byłam nieco ciekawa w jaki sposób oni dostają się do zamku. Znają drogę na pamięć? Pewnie tak.
Przez chwilę panowała przenikliwa cisza, zaraz jednak szepnęłam, zbliżając się nieco do Harry'ego. Pod wpływem czystej ciekawości zapytałam:
— Wiesz kto to?
— Kto? — Zdziwił się chłopak.
— No on. Ten mężczyzna.
— Aaa, to jest Hagrid. Gajowy Hogwartu.
— Skąd go znasz? — zapytał Ron.
— Poznałem go w moje jedenaste urodziny. To właśnie dzięki niemu dowiedziałem się, że jestem czarodziejem i jak naprawdę zginęli moi rodzice. Ciotka z wujem zawsze powtarzali mi, że mieli wypadek samochodowy.
— To okropne! — wypaliła Hermiona. — Jak mogłeś przez tyle lat nie wiedzieć kim jesteś?! Nigdy nie zauważyłeś, że dzieje się coś dziwnego w twoim pobliżu?
Harry jednak zignorował jej pytanie i kontynuował dalej opowieść o swoim spotkaniu z Hagridem:
— Razem byliśmy w Dziurowym Kotle i na zakupach na ulicy Pokątnej. Zabrał mnie do banku Gringotta i kupił sowę  — Hedwigę. 
Razem z Ronem zrobiliśmy takie miny, jakbyśmy zachłysnęli się powietrzem:
— Też chciałabym mieć sowę — mruknęłam. — Najlepiej taką białą i puchatą. W domu mamy tylko Errola, ale on już jest stary. Jego brązowe pióra posiwiały ze starości i niestety chyba ma coś ze wzrokiem bo nie zawsze uda mu się trafić przez otwarte okno.
— No, ja tam mam swojego Parszywka — odpowiedział wesoło Ron. — Najpierw mieli go moi starsi bracia, potem oddano go mnie. Jest w naszej rodzinie już dwanaście lat.
— Trochę długo jak na zwykłego szczura — dodała Hermiona.
Ron wzruszył ramionami:
— Może jest zaczarowany? — zapytał sam siebie.
Wszyscy zamilknęliśmy na chwilę. Hagrid prowadził nas teraz ścieżką na obrzeżach jakiegoś lasu. Z daleka słychać było pohukiwanie sów i ciche odgłosy magicznej zwierzyny. Byłoby praktycznie całkowicie cicho, gdyby nie głośne szuranie naszych butów o żwir, którym wysypana była cała dróżka. Dodatkowo ziemia drżała lekko przy krokach olbrzyma.
Nie szliśmy długo. Po zaledwie kilku minutach marszu znaleźliśmy się na krańcu drogi, gdzie malowało się teraz jezioro z dziwnie przenikliwą, błyszczącą wodą. Po drugiej stronie, na wzgórzu tkwił potężny stary zamek z milionem strzelistych wieżyczek i niezliczoną ilością sal. W największej z nich świeciły się teraz żółtawe światła.
— Hogwart — westchnęła z zadowoleniem Hermiona. — Jest przepiękny, prawda?
Całą trójką pokiwaliśmy głowami na znak zgody.
— Dobra, piroszoroczni — mruknął nasz przewodnik. — Pakujcie się do łódek. Tylko spokojnie! Najlepiej po trzy lub cztery osoby, żeby nie przesadzić. 
Dopiero teraz w oczy rzuciły mi się urocze drewniane łódeczki stojące przy brzegu. Gdy podeszliśmy bliżej, zauważyłam że każda z nich na dziobie ma umieszczoną latarnię. Momentalnie każda z nich zapłonęła pomarańczowym blaskiem.
— Magia — szepnął Hagrid, puszczając do nas oczko. — Dobra! Odbijamy od brzegu! — powiedział, gdy wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach.
Płynęliśmy jakiś czas do celu. Widoki były po prostu nieziemskie. Razem z Harrym, Ronem i Hermioną, z którymi zajęłam łódkę, ciągle wymienialiśmy zdania pełne zachwytu. Raptownie cały strach i tęsknota za domem minęła. Wiedziałam, że to mój świat. Moje nowe życie. 
Mój nowy dom.
W końcu udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu. Pospiesznie dostaliśmy się do wnętrza ogromnego zamku, gdzie czekała na nas już jedna z nauczycielek. Na sobie miała piękną, szmaragdowozieloną szatę, a jej ciemne włosy upięte w kok jakby same wskazywały, że jest człowiekiem poważnym. Zanim wszyscy zdążyliśmy ustawić się w miarę równo, Hagrid oznajmił do niej:
— Pirszoroczni, pani profesor McGonagall.
— Dziękuję ci, Hagridzie.
Dopiero teraz zauważyłam, że za kobietą są drzwi. Bezszelestnie uchyliła je, a naszym oczom ukazała się sala wejściowa. Przez jakiś czas szliśmy za profesor McGonagall. W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce. Zostaliśmy wprowadzeni do wielkiej komnaty. Zza ścian słychać było ożywione rozmowy i byłam pewna że to tam przebywają wszyscy starsi uczniowie. 
— Witajcie w Hogwarcie — powiedziała pani profesor. — Uczta rozpoczynająca nowy rok szkolny za chwilę się rozpocznie, zanim jednak będziecie mogli zająć miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do swoich domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna w tradycji szkoły. Wasz przyszły dom będzie zastępować waszą rodzinę. Będziecie mieć razem zajęcia, będziecie wspólnie spać w waszych dormitoriach i spędzać czas w pokoju wspólnym albo na błoniach. 
— Jak to będzie się odbywać? — Spytał któryś z odważniejszych pierwszoroczniaków. 
— To bardzo proste. Są cztery domy. Gryffinodr, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Każdy dom ma swoją historię, którą tworzycie właśnie wy, uczniowie. Na podstawie wszego charakteru Tiara Przydziału zdecyduje, w którym domu powinniście się znaleźć. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi. Za osiągnięcia dostawać będziecie punkty, które na końcu roku zostaną podliczone i dom z największą ich liczbą dostanie Puchar Domów. Za wasze przewinienia punkty będą odejmowane, więc radzę się pilnować! Ceremonia odbędzie się za kilka minut. Radzę się przygotować. Wrócę, gdy będziecie gotowi.
I wyszła z komnaty. 
Wśród grupy rozległy się nerwowe szepty. Wszyscy byli zdenerwowani. Mój oddech także przyspieszył.
Na dobrą sprawę nie miałam się czego bać, z pewnością i tak trafię do Gryffindoru. Mimo tego miałam jakieś wrażenie, że to po prost nie możliwe. Zaraz jednak przypomniał mi się Fred i George. Skoro oni zostali przydzieleni do Gryfonów, to ja tym bardziej powinnam sobie z tym poradzić. 
— W porządku, możemy iść — profesor McGonagall wróciła i teraz poprowadziła nas do dziwnie ogromnych drzwi. Otworzyła je, a wtedy naszym oczom ukazała się Wielka Sala. Teraz już wiedziałam, dlaczego jest tak nazywana. Nigdy nie mogłam sobie wyobrazić tak wielkiego i wspaniałego pomieszczenia. Nerwowo zaczęliśmy przeciskać się między czterema stołami, zapełnionymi starszymi uczniami szkoły.
W końcu zatrzymaliśmy się przed ławą nauczycieli, twarzą odwracając się do reszty uczniów. Dopiero teraz spostrzegłam, że sklepienie pełne lewitujących świec pokazuje ciemne niebo upstrzone gwiazdami. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że tu w ogóle nie ma sufitu.
— Jest zaczarowane — szepnęła Hermiona, widząc moje zdumienie. — Czytałam kiedyś o tym, bardzo ciekawa historia.
Profesor McGonagall ustawiła przed nami stołek, a na nim starą czapkę. 
Pewnie to Tiara Przydziału!
Na początku panowało milczenie, zaraz jednak tiara zaczęła powtarzać wiersz o czterech domach. Dało się wywnioskować, że mamy po prostu usiąść, założyć czapkę na głowę, a ona powie nam w jakim domu powinniśmy być. Proste? Nie do końca.
Nazwiska pierwszych uczniów zostały wyczytane. Na zmianę słychać było nazwy różnych domów. Teraz Hermiona Granger. Tiara po dłuższym zastanowieniu umieściła ją w Gryffnidorze. Potem był ten głupi Draco Malfoy. Nie mrugając powiekami usiadł na stołku. Tiara nie zdążyła dokładnie opaść mu na głowę, a ten już został przydzielony do Slytherinu. Następnie był Harry, który też w końcu został przydzielony do Gryffinodru. Przez stół Gryfonów przeszły wrzaski zachwytu, ktoś krzyknął z daleka: ''Mamy Pottera, mamy Pottera!''. Pewnie to Fred i George znowu się wygłupiali.
''Weasley, Laura'', usłyszałam raptownie. 

Zrobiło mi się gorąco. Serce biło mi w oszalałym tempie i z trudem usiadłam na stołku.
— Trudne, bardzo trudne... Mądrość, o tak, inteligencja... Odwaga, szczerość, wrażliwość... i ambicja! Gdzie by cię przydzielić? Trudna sprawa, większość Wesley'ów dostała się do Gryffindoru. Owszem, pasujesz tam... Może jednak Slytherin?
— Proszę, nie chcę do Slytherinu, proszę, nie chcę do Slytherinu — szepnęłam, w głowie próbując wyobrazić sobie siebie w szacie z godłem Slytherinu.
— Hmmm, nie do Slytherinu? — zapytała zdumiona czapka.  Pasowałabyś tam. W takim razie... Może Ravenclaw? 
— Nie! Nie Ravenclaw!
— Gryffindor?
— Tak! Błagam, Gryffndor, błagam!
Tiara drgnęła i powiedziała na głos — Niech ci będzie: GRYFFINDOR!
Przez chwilę poczułam się najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Jest, udało się! Dostałam się do Gryffindoru! Cały stres automatycznie uleciał ze mnie. Nogi, które wcześniej miałam jak z ołowiu, wróciły do swojego pierwotnego stanu. Byłam niezmiernie wdzięczna tiarze, że wysłuchała mojej prośby i przydzieliła mnie właśnie tutaj.
Zaraz po mnie do Gryfonów dołączył także Ron. Nie wiem co bym zrobiła sama bez brata. Właściwie razem z Harrym i Hermioną znaliśmy się od niedawna, ale nie chciałabym być rozdzielona także z nimi. Czułabym się chyba źle, gdybym jako jedyna była gdzie indziej. Taka samotna.
Bez namysłu usiadłam przy stole razem z trójką moich przyjaciół. Profesor Dumbledore, który był dyrektorem Hogwartu wypowiedział teraz mowę witającą nas w nowym roku szkolnym. W swojej wypowiedzi zapowiedział nadchodzącą biesiadę.
Gwałtownie wszystkie stoły zapełniły się złotymi talerzami, kubkami i półmiskami. Było tu chyba wszystko — od wyboru do koloru! Kotlety schabowe, steki, bekony, kiełbaski, pieczone i gotowane ziemniaczki, a nawet różnego rodzaju sałatki. Kątem oka spojrzałam się na Rona, który w rękach trzymał już dwie wielkie pałki z kurczaka i pałaszował je łapczywie. Ach, jaki z niego flejtuch!
Widać było, że Hermiona skarciła go wzrokiem, ale on nawet tego nie zauważył. Prawdopodobnie był teraz w swoim świecie 
— jedzenie i on. To wszystko, czego brakowało mu do szczęścia. No, a co najlepsze, że mógł — przepraszam za określenie — żreć ile wlezie, a nadal był chudy jak patyk.
Raptownie bez najmniejszego uprzedzenia całe jedzenie zniknęło, a w jego miejscu pojawiły się teraz różne desery. Bez zastanowienia złapałam za lody śmietankowe, po czym nałożyłam je sobie na talerz. Wszystko smakowało tutaj niebiańsko! Były to chyba najlepsze potrawy jakie w życiu jadłam... Nawet obiady domowe to przy tym pestka. Z czystej ciekawości spytałam się Percy'ego:
— Ej, Percy... Takie uczty macie tu codziennie?

— Z reguły tak, ale już nie tak bardzo obfite jak ta. Zawsze są trzy dziennie  śniadanie, obiad i kolacja.
No nieźle, pomyślałam.
Wszystko jest tutaj takie inne, ale zarazem zadziwiające. Przykładem kolejnej niezwykłości Hogwartu mogłyby być na przykład duchy, które teraz wesoło brykały po całej Wielkiej Sali. Widok był niesamowity, jednak jeśli któryś z duchów przeleciał przez ciebie, czułeś przeszywające zimno. Niespodziewanie spod stołu Gryfonów wyłonił się teraz kolejny duch, do którego rudowłosy Ron zagadnął wesoło:
— Wiem kim jesteś! To ty jesteś duchem Gryffindoru. Prawie Bezgłowy Nick, mam rację?

— Owszem, ale wolałbym aby zwracano się do mnie ''Sir Nicholasie'' — zaczął, ale przerwał mu Seamus Finnigan, chłopiec o dziwnie piaskowych włosach.
— Prawie bezgłowy? Co to znaczy? Jak można być prawie bezgłowym?
Duch zrobił nieco krzywą minę i widać było, że wyraźnie poczuł się urażony jego pytaniami.

— Można — powiedział i łapiąc się za ucho, odchylił sobie głowę, która opadła na ramieniu, odsłaniając wnętrze szyi. Nie wyglądało to zbyt apetycznie, ale z pewnością mógł być to pewien powód do dumy, w końcu jest to rzadka umiejętność. Sir Nicholas popatrzył się na nas i widząc nasze zdumione spojrzenia, znowu umieścił swoją głowę na odpowiednim miejscu.
— No, nowi Gryfoni — wyraźnie jego humor się poprawił. — Nie wiecie jeszcze wielu rzeczy, ale mam nadzieję, że wkrótce się wszystkiego nauczycie. A przy okazji, że dzięki wam uda nam się w końcu zdobyć nasz utracony dawno Puchar Domów — na te słowa, duch spojrzał się smutnym wzrokiem na stół Slytherinu.
Zaraz po tym znikły też wszystkie smakowite desery, co chyba oznaczało że uczta dobiega końca. Owszem, miałam rację. Dumbledore, powstał i wszyscy zrobili to samo. Zaśpiewaliśmy wspólnie jakąś piosenkę, fałszując przy tym niemiłosiernie. Dyrektor jednak był zachwycony i mruczał sam do siebie: 
— Ach, muzyka, piękna muzyka!
Powiedział nam jeszcze kilka słów pożegnalnych. Przypomniał, że mamy nie wchodzić do Zakazanego Lasu (tu spojrzał się na Freda i Georga), ani nie wchodzić na trzecie piętro. Następnie poprosił prefektów, aby zaprowadzili uczniów swoich domów do dormitoriów. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc i zaczęliśmy podążać za Percym. Szliśmy krętymi drogami, docierając wkrótce do wielkiej, pustej sali wypełnionej ruszającymi się schodami. Na ścianach kwadratowego pomieszczenia wisiały różne obrazy, które przedstawiały ciekawe postaci historyczne. Hogwart z każdą kolejną sekundą wydawał się coraz piękniejszy i zadziwiający. Biło od niego ciepłą atmosferą, a kamienne mury zamku dodawały miłego klimatu. Szybkim krokiem udało nam się dostać na jedne z par schodów i migiem znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru. Percy stanął przed portretem z jakąś niezwykle grubą damą, która później faktycznie okazała się być Grubą Damą. Wypowiedział dziwnie brzmiące hasło: Caput Draconis i radził je zapamiętać. Naszym oczom ukazała się teraz dziura, przez którą musieliśmy przejść. Gdy udało nam się wgramolić do środka, zauważyliśmy przytulne, okrągłe pomieszczenie. Na środku, przed kominkiem stała czerwona kanapa z kilkoma fotelami. Musiał to być pokój wspólny.
Percy ręką wskazał jedne drzwi, mówiąc, że jest tu dormitorium dziewczyn i drugie, mówiąc, że jest tu dormitorium chłopców. Bez namysłu pożegnałam się z Ronem i Harrym, a potem razem z Hermioną poszłyśmy na górę, do naszego pokoju. 
— Uczta była wspaniała, nie? — Zapytała mnie brązowooka.
— Taaak, była cudowna... — Odpowiedziałam sennie.
Dalej już nie pamiętam co było, bo zasnęłam, oddając się swoim snom.



Jak to się zaczęło?

Nazywam się Laura Weasley i uczęszczam do Hogwartu.
No, a właściwie od dzisiaj zacznę uczęszczać. 
Mam sześciu braci — najstarszych Billa, Charliego i Percy'ego, nieco starszych psotników Freda i Georga oraz mojego bliźniaka Rona. W zanadrzu mam jeszcze jedną siostrę  Ginny, która jest o rok młodsza. Charlie z Billem dawno ukończyli już szkołę, a teraz zajmują się swoimi sprawami. Percy wraz z Fredem i Georgem ciągle kontynuują naukę. My razem z Ronem dopiero teraz zawitamy w murach Hogwartu, a za rok dołączy do nas Ginny. 
W wolnym czasie uwielbiam czytać książki albo uczyć się nowych rzeczy. Od dzieciństwa kręciło mnie także latanie na miotle. W tajemnicy przed mamą zawsze wychodziliśmy z braćmi na pola, aby ćwiczyć grę w quidditcha. Wieczorami natomiast, przy świetle bijącego płomienia w kominku często graliśmy w szachy albo w karty. Jako rodzeństwo bardzo dobrze się dogadujemy, chociaż... No dobra, nie zawsze.
Wesołe promyki słońca dosłownie strumieniami wlewały się teraz przez otwarte okno w moim pokoju. Poranne letnie powietrze wtargnęło do pomieszczenia i teraz poczuć można było je w każdym zakamarku. Duży brązowy kufer już od wczorajszego wieczora leżał zapakowany i czekał obok mojego łóżka. Po dłuższym czasie stania bezczynnie na środku pokoju, postanowiłam podejść do okna, z którego płynęły piękne zapachy skoszonych pól. Opierając się rękoma o parapet, odwróciłam głowę i spojrzałam w kąt pokoju, gdzie za szafą schowałam moją starą miotłę. Wiedziałam, że będzie brakowało mi tych wspaniałych treningów z rodzeństwem. Niestety, pierwszoklasiści nie mogą mieć ze sobą swoich mioteł. Nie ma mowy, abym zabierała ją ze sobą do Hogwartu. Mogłoby mieć to swoje poważne konsekwencje, a nie chciałabym aby mama się na mnie zawiodła już na pierwszym roku.
Po krótkim czasie postanowiłam w końcu wstać i powoli zacząć się ogarniać. Gdy tylko wyszłam z pokoju, poczułam zapach świeżych naleśników z owocami leśnymi. Uwielbiałam jeść słodkie naleśniki, a zwłaszcza na śniadanie. Po cichu, aby nie budzić innych domowników, zeszłam na dół do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się w pierwszą lepszą koszulkę na krótki rękaw i prędko wpadłam do kuchni żeby móc coś przekąsić. Mama już od samego świtu krzątała się przy garnkach, przygotowując pożywne śniadanie dla ośmiorga swoich dzieci.
— Laura! — powitała mnie od progu. — Moja kochana, dzisiaj twój wielki dzień! Idziesz do szkoły! Chodź, nałożę ci śniadania... Chodź dziecko, chodź, musisz się najeść, przed tobą długa podróż!
— Dziękuję mamo — powiedziałam cała w skowronkach.
Kobieta machnęła ręką, a wtedy dwa naleśniki wylądowały na moim talerzu. Przyglądając się śniadaniu, od razu wiedziałam, że czegoś tu brakuje. Wstałam od stołu i z zagraconej szafki wyjęłam cukier puder, który zaraz oprószył naleśniki jak cienką warstwę śniegu.
Siedząc i zajadając z ochotą, usłyszałam mozolne kroki dochodzące gdzieś z góry. Minęła zaledwie chwila, a w kuchni pojawiła się wesoła czupryna Rona. Musiał być równie podekscytowany co ja, bo wstał o trzy godziny wcześniej niż zazwyczaj. Tak, była dopiero siódma. 
Wspólnie postanowiliśmy, że zagramy w szachy dla czarodziejów. Gdy byliśmy młodsi często przed południem siadaliśmy i spędzaliśmy razem czas. Teraz zauważyliśmy, że warto byłoby sobie przypomnieć stare nawyki. Wyciągnęliśmy starą planszę leżącą na kominku. Położyliśmy ją w kuchni na stole, a wtedy wszystkie pionki automatycznie ustawiły się na swoich polach. Mieliśmy bardzo dużo czasu, połowa rodziny jeszcze smacznie spała w łóżkach. Wykorzystując ostatnie chwile w rodzinnym domu bawiliśmy się jak jeszcze nigdy dotąd. Ron, grając, pochłaniał szybko śniadanie, co wyglądało bardzo śmiesznie. Kto by pomyślał że gra w szachy o poranku może przynieść aż tyle radości? 
Nie minęło dużo czasu, gdy po kuchni zaczęło kręcić się coraz więcej osób. Zaraz po nas wstała Ginny, która przed dłuższy czas przyglądała się naszej grze. Następnie z góry zeszli bliźniacy, a zaraz za nimi zaspany Percy. Wszyscy zdołali w jakiś sposób zerwać się z łóżek i wpaść w szał przygotowań. George czekał z dwadzieścia minut, aż Fred w końcu zwolni łazienkę, Ginny kończyła jeść ostatniego naleśnika, tata znosił nasze kufry do salonu, a mama na szybkiego prasowała szaty Percy'ego, który aktualnie gdzieś się ulotnił. Dookoła panował gwar, cały dom został postawiony na nogi. Tak zresztą było za każdym razem, gdy szykowaliśmy się do szkoły.
— W porządku dzieci, zbieramy się! — Odezwał się w końcu tata, spoglądając na zegarek. — Mamy pół godziny. 
Całą rodziną wpakowaliśmy się do naszego latającego samochodu i pojechaliśmy prosto do Londynu. Gdy wysiedliśmy na stacji King's Cross było już dosyć późno, dlatego musieliśmy się pospieszyć. Ekspres do Hogwartu odjeżdżał równo o jedenastej.
Niosąc nasze dziwne toboły, zwracaliśmy uwagę wszystkich mugoli, więc szybko udaliśmy się na peron 9¾. Zanim jednak przeszliśmy przez barierkę, wpadł na nas pewien chłopiec, trzymając na swoim wózku dwie walizki i klatkę z śnieżnobiałą sową. Z daleka widać było, że też wybiera się do Hogwartu. Miał kruczoczarne włosy, zielone oczy i okulary na nosie. Dziwne, bo nie przyszli z nim jego rodzice, ani w ogóle nikt inny. Stał całkowicie sam, błagalnie rozglądając się dookoła. Biedny.
— Przepraszam... Czy wie pani jak mogę dostać się na peron 9¾? — Zapytał, gdy podeszliśmy nieco bliżej.
— Och, kochanie, to nic trudnego! — zachęciła go nasza mama. — Wystarczy że wejdziesz prosto w tę murowaną barierkę między peronami 9 i 10. Jeśli się boisz, możesz pobiec. Nie martw się... Uda ci się! — Ucięła, po czym dodała. — Pokażcie mu jak to się robi!
Bliźniacy błyskawicznie rozpłynęli się w murowanym przejściu. Zielonooki chłopak zdziwił się. Chyba się nieco zestresował, jednak bez namysłu ruszył przed siebie. Sekunda i wylądował za ścianą. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, ja też wykierowałam mój wózek, wbiegając na peron numer 9¾. Czerwony pociąg do Hogwartu już na nas czekał. Na początku zaczęłam przeciskać się przez tłum ludzi, próbując dostać się do któregoś z wagonów. Zaraz jednak obróciłam się za siebie i spojrzałam na mamę. Podbiegłam do niej i przytuliłam ją.
— Obiecaj, że będziesz do mnie pisać! — Poprosiłam.
— Obiecuję — odpowiedziała, całując mnie czule w czoło. — Leć już, czekają na Ciebie!
Uciekając z objęć rodzicielki, prześliznęłam się między grupką dziewczyn i wskoczyłam przez otwarte drzwi wagonu. Po dłuższej chwili poszukiwań znalazłam cały wolny przedział. Usiadłam tuż przy oknie, rękę kładąc na kolanie i podpierając nią brodę. Szybko jednak pozycja wydała się niewygodna, więc po prostu założyłam ręce na piersi, przyglądając się nadal zatłoczonemu peronowi skąpanemu w promieniach słonecznych. Mimo późnego lata na dworze nadal było gorąco i nawet w pociągu ciepło dawało się we znaki. Chciałam wyjść poszukać Rona, ale usłyszałam gwałtowny, przeszywający gwizdek. Postanowiłam zostać, nie ruszając się z miejsca. Dobrze zrobiłam, bo nie zdążyłam się obrócić, a wagony zostały zapełnione ludźmi. Z ulgą odetchnęłam, ponieważ żaden dzieciak się do mnie nie dosiadł. Nim zdążyłam ponownie przenieść wzrok z drzwi przedziału na peron, pociąg gwałtownie ruszył. Z nieco smutną miną uniosłam dłoń i pomachałam mamie, na co ta posłała mi buziaka. 
Od tego momentu zaczęła się moja przygoda.
Nie musiałam czekać długo, a do mojego przedziału wparował wściekły Ron. Cóż, trudno się było nie spodziewać. Zaczął narzekać na małą liczbę miejsc i zdenerwował się, że nie zawołałam go do siebie prędzej. Przewróciłam oczami. Znowu się zaczyna.
Ron ciągle mruczał coś po nosem, a ja udawałam tylko że go słucham, czasami przytakując. Raptownie drzwi przedziału po raz kolejny się otworzyły. Teraz stał w nich ten nieśmiały chłopak w okularach, którego spotkaliśmy wcześniej. Prawdopodobnie też pierwszy raz jechał do Hogwartu, bo był równie zagubiony co my.
— Mogę się dosiąść? — Zapytał. — Wszędzie zajęte.
— No właśnie jej o tym mówiłem! Strasznie mało miejsc... — wybuchnął Ron.
Zaśmiałam się.
— Jasne! — odpowiedziałam dla chłopaka. — Siadaj.
— Dzięki — uśmiechnął się.
— Pierwszy raz do Hogwartu? — zagadnęłam przyjaźnie.
— Tak, a wy?
— Też — odpowiedział mój brat.  Tak w ogóle, jestem Ron, a to moja siostra bliźniaczka, Laura. 
— Laura — powtórzył chłopiec sam do siebie. — Ładne imię — odpowiedział. — Ja jestem Harry. Harry Potter.
Razem z Ronem spojrzeliśmy się na siebie ze zdziwieniem. Nie do wiary! Ten sam słynny Harry Potter, którego imię i nazwisko znał każdy czarodziej. Ten, który przeżył śmiertelny cios Voldemorta, siedzi teraz z nami w jednym przedziale. Teraz wszystko jasne. Nic dziwnego, że przyszedł tu sam.
— No co? — Zaśmiał się chłopiec. — Coś w tym złego?
— Nie, nie! — Zaprotestował prędko Ron. — Po prostu... no sam wiesz... Jesteś sławny, wyszedłeś cało z ataku Sam-Wiesz-Kogo!
Harry'emu zrzedła mina. Szturchnęłam brata, który spuścił głowę.
Przepraszam... — Uciął Ron.
— Och, nie! Nie masz za co przepraszać!  Zapewnił szybko Harry.
Spojrzałam się na niego niepewnie, jednak zaraz odpowiedziałam uśmiechem. Polubiłam go. Był miłym chłopcem. Chciałam nieco rozluźnić atmosferę, więc rozpoczęłam nowy temat:
— Jak tam emocje przed ceremonią przydziału? Do jakiego domu chcielibyście trafić?
— Mógłbym być we wszystkich, tylko nie w Slytherinie. No, ale znając życie trafię do Gryffindoru. Wszyscy z naszej rodziny tam byli — odpowiedział Ron, biorąc niepewnie kęs jednej ze swoich kanapek, które mama przyszykowała nam przed wyjazdem.
Harry zdziwił się, jednak zaraz na jego twarzyczkę wstąpił smutek:
— Wybaczcie, ale ja... Ja jeszcze nic nie wiem o Hogwarcie. Nie znam żadnych zaklęć. Czuję, że będę najgorszy w klasie.
— Nie przejmuj się 
— rzekł Ron. — Gorsze ciamajdy przychodziły do Hogwartu, uwierz!
Wszyscy zaśmieliśmy się krótko.
— To... 
— Zaczął nieśmiało Harry. — Jakie jeszcze są domy w Hogwarcie?
— Oprócz Gryffindoru i Slytherinu jest także Ravenclaw z Hufflepuffem — powiedziałam. — Najpotężniejsi czarodzieje zawsze uznawali byli za gryfonów lub za ślizgonów. Ci jednak, którzy uchowali się w Slytherinie nie skończyli zbyt dobrze. Większość przeszła na stronę Sami-Wiecie-Kogo i teraz zajmują się czarną magią. Zresztą... on sam tam był.
— Chciałbym być w Gryffindorze razem z wami — mruknął Harry.
Ron, widząc zawód Harry'ego rozpoczął nowy temat:
— Jakiej drużynie quidditcha kibicujesz?

— Umm... nie znam żadnej... — powiedział chłopak.
Czułam, że Ron palnie znowu coś głupiego. Rozdziawił paszczę i już miał mówić. Nie zdążył jednak zareagować, bo do przedziału weszła uśmiechnięta starsza pani razem z całym wózkiem słodyczy:
— Chcecie coś z wózeczka kochaneczki?
Razem z Ronem pokręciliśmy głowami. Byliśmy spłukani. Nie mieliśmy kasy na takie pyszności. Zresztą... mama zrobiła nam kanapki.
— Biorę wszystko! — Odpowiedział wesoło Harry zgarniając po kilka sztuk z każdego rodzaju tych smakowitych przysmaków. Gdy zapłacił, położył wszystko na siedzeniu obok siebie i zagadnął. — Częstujcie się, przecież nie zjem tego sam!
Oboje uśmiechnęliśmy się szeroko. Ron pospiesznie otworzył pudełko fasolek wszystkich smaków, a my z Harrym sięgnęliśmy po czekoladowe żaby. Przez chwilę chłopiec przyglądał się opakowaniu tego niezwykłego cukierka, zaraz jednak zaczął ostrożnie je odpakowywać. Wystraszył się trochę, gdy z pudełka wypełzła żywa czekoladowa żaba. Nie zdążył złapać ją w rękę, bo ta nawiała mu przez otwarte okno. Wszyscy zaśmieliśmy się. 
— Dalej Harry, sprawdź kogo wylosowałeś! — Powiedział Ron, żując fasolkę. — Fuuu, pasta do zębów!
— Jak to kogo? — Zapytał, ponownie spoglądając na mały kartonik.
— W każdym pudełku jest karta, która przedstawia jakiegoś słynnego czarodzieja — uśmiechnęłam się do niego. — Patrz, masz Dumbledora! Ja wylosowałam Devina Whitehorna.
Przez chwilę przyglądałam się mojej postaci, bo jeszcze nigdy takiej nie dostałam. W ogóle nie bawiłam się w zbieranie tych kart, ale może warto? Są całkiem ładne i zawierają ciekawe opisy. Ponoć Ron ma ich całą kolekcję.
Mieliśmy właśnie brać się za kosztowanie kolejnych słodyczy, jednak nie zdążyliśmy, bo do przedziału wpadła jakaś dziewczyna z długimi, kręconymi, brązowymi włosami. Wyraźnie widać było, że jest mniej więcej w naszym wieku. Rozglądnęła się po przedziale nerwowo, zaraz jednak westchnęła i z politowaniem zapytała:
— Widzieliście gdzieś ropuchę? Neville swoją zgubił.
Wszyscy pokręciliśmy głowami. Nikt z nas nie widział żadnej ropuchy. No, może oprócz tej czekoladowej.
— Jestem Hermiona Granger — przedstawiła się nagle, siadając obok mnie i uważnie przyglądając się naszej trójce. — Ojej! Ty jesteś Harry Potter, prawda? — zwróciła się do Harry'ego. — Wiem o tobie wszystko! Byłeś w kilku książkach, które przeczytałam. Wiecie, takie lekkie lektury dodatkowe.
Chłopak zdziwił się.
— Do jakiego domu chciałbyś trafić? — zapytała wyraźnie zaciekawiona.
— Sam nie wiem... — odpowiedział trochę zmieszany. — Chyba do Gryffindoru.
— Ja też. Chociaż słyszałam, że Ravenclawie też jest fajnie — mruknęła Hermiona. — A wy? Jak się nazywacie? — wskazała na nas.
— Jestem Laura Weasley, a to mój brat Ron. 
— Aha — wstała z miejsca i zwróciła się w kierunku drzwi. — Na mnie już czas, muszę pomóc Neville'owi szukać ropuchy. 
I opuściła przedział, trzaskając drzwiami.